środa, września 06, 2006

Zęby w szklance

Czytelnia miała kształt wielkiej litery „L”. Wnęka za ścianą działową odgradzającą magazyn księgozbioru od tego pomieszczenia była świetnym miejscem na ciche i głośne rozmowy „niekontrolowane”.
- Nasi uczniowie czuli, że są bezpieczni. Zza swego biurka za ścianą widziałem tylko część wnęki w lustrze wiszącym naprzeciwko przy drzwiach, tj. tylko na wprost swego nosa. W żaden sposób nie mogłem przez tydzień nauki „wpoić” uczniom dewizy, że „praca umysłowa w czytelni wymaga ciszy”.

- Nijak nie chcieli przyjąć do wiadomości i zastosowania owego „kagańca oświaty”, czy może raczej symbolicznego knebla” by siedzieć cicho. Młodość ma swoje prawa! – Ci chłopcy potrzebowali bardziej „świetlicy” niż czytelni – miejsca, gdzie mogliby przesiedzieć przerwę między lekcjami, odreagować stres i nieco odpocząć. (Latem w ciepłe dni taką rolę mogło spełnić podwórko lub boisko).


Nieopisany hałas połączony z bardzo niecenzuralnymi „przecinkami” po „tekstach” swawolnych rozmówców - dla przyzwoitości schowanych za gazetami, żeby w lustrze nie było widać twarzy tego, kto najgłośniejszy - można było „ścierpieć” przez przerwę śródlekcyjną, ale w czasie tzw. „okienek” mógł doprowadzić do rozpaczy.

W takich wypadkach próbowałem zażegnać kryzys. Prosiłem o ciszę, proponowałem wypożyczenie jakiejś ciekawej lektury lub inne zajęcie, np. okładanie książek własnych lub bibliotecznych, odrabianie lekcji, czasem rozmowę lub sprzątanie, jeśli znalazłem posłuch.) Wszystko mogło być półśrodkiem – z wyjątkiem „pracy” z indywidualnym czytelnikiem. Jeżeli ktoś z nauczycieli zachorował i nie było zastępstwa, to był dla mnie czas próby. Najpierw usiłowałem zorganizować im cichą lekcję, ale wówczas część grupy opuszczała salę. Pod jakimś pretekstem – może postanowili pograć w piłkę?


„Wierni czytelnicy” w tej sytuacji ścisnęli się w kącie wnęki i po chwili zachowywali się bardzo głośno, przekrzykując się w opowiadaniu różnych historyjek, od których więdły uszy. Tłumiąc gniew przypomniałem o potrzebie „regulaminowej” ciszy w czytelni i zapytałem czy mogliby coś poczytać (bo to jest miejsce właśnie dla czytelników!) Na chwilę zapanowała cisza, ale gdy byłem już przy biurku, usłyszałem śmiech i szelest dartych gazet. Po chwili ktoś za ścianą zażartował: „Poczytajmy panu magistrowi”. Na to ktoś drugi odpowiedział: „Znalazłem coś interesującego pod tytułem...” Rozległy się salwy śmiechu. - „To przeczytaj panu magistrowi!” - Nalegał drugi. Znowu śmiechy. – „Już przeczytałem – Zęby w szklance”- padła odpowiedź. Nie wytrzymałem, podszedłem do rozbawionych chłopców i wyczuwając, że to jest szyderstwo związane z pogróżką poprosiłem o wyjaśnienie. Wówczas jeden z chłopców próbując opanować rozbawienie powiedział: „ja tylko przeczytałem, co o panu jest napisane w Gazecie Białostockiej”. Uśmiechnąłem się - bardziej z irytacji niż z ich dowcipu - i szybko wróciłem do swego biurka. Wziąłem Biblię i zdobyłem się na coś w rodzaju odpowiedzi trochę przypominającej ich dowcip. (Bardzo chciałem nie okazywać złości i dać im do zrozumienia, że się nie boję ich pogróżek.) - „Czy mogę wam przeczytać co jest napisane o zębach w Biblii?” – „Niech pan czyta!’ - Krzyknęli jak kibice jeszcze bardziej rozbawieni chłopcy. (– Nie pamiętam czy wtedy sam przeczytałem cytat z Psalmu, czy poprosiłem któregoś z nich). - „Powstań,

o Panie! Ocal mnie, mój Boże! Bo uderzyłeś w szczękę wszystkich moich wrogów i wyłamałeś zęby grzeszników.” Ps 3, 8

– „Czy to, co mówi Psalmista może mieć związek z zębami w szklance?!” – Na próżno siliłem się na dowcip. Wróciłem do swej pracy w magazynie, a chłopcy nieco przycichli - jakby mniej pewni siebie. - „Po czytaniu, będzie kazanie?!” – „Bez komentarza”... – „Sobie śpiewam, a muzom.” – Zdaje się, że tak powiedział pewien poeta!? - Wychodzimy!”

- Sprzątając czytelnię myślałem: „To biedne, bardzo sfrustrowane dzieciaki! Przecież jakoś muszą odreagować swoje zranienia, dlaczego niektórzy z nich robią dobrą minę do złej gry!? Kto wie”...

Na drugi dzień Rysiek (zdaje się, że tak miał na imię - jeden z tych, którzy poprzedniego dnia chichotali czytając o zębach w szklance) przyszedł do czytelni w charakterze pacjenta z bólem zęba i pytaniem: „Czy pan magister nie ma przypadkiem jakiej tabletki przeciwbólowej?’ – „Niestety nie!” Nie miałem w bibliotece apteczki, ani żadnych leków prywatnych. Zastanowiło mnie dlaczego nie poszedł z tym do sekretariatu, gdzie jest apteczka. (Miał jak widać problem nie tylko z bólem zęba; domyśliłem się, że chciałby porozmawiać.)

- Wszystko, co mogłem wtedy zrobić to było okazanie mu współczucia oraz zapewnienie, że ząb zaraz przestanie boleć. Istotnie po chwili chłopiec poczuł się lepiej, ale trudno mu było ukryć zmieszanie; na szczęście rozległ się dzwonek na lekcje więc wyszedł. Był może zbyt dumny, żeby przeprosić za wcześniejsze zachowanie - przemknęło mi przez myśl. Biedak pewnie skojarzył sobie ból zęba z wczorajszymi zuchwałymi, czy tylko domyślnymi „pogróżkami” i tajemniczym działaniem cytatu z Biblii, więc przyszedł po wyjaśnienie i pomoc. - Upokorzenie z powodu bólu zęba...

Chłopiec „usłyszał” słowa Psalmu - odniósł je do siebie – uwierzył!? – Nic nie mogło przesłonić pewnego, choć nie do końca jasnego doświadczenia: Ktoś go dotknął; Ktoś „wymacał” mu zęby! (Powstrzymam się przed zbyt szczegółowymi i pochopnymi wnioskami,)

Na dużej przerwie w koszu na śmieci zauważyłem pod gazetą butelkę płynu do mycia szyb. Zastanawiałem się kto ją tam schował, gdy wszedł Dyrektor. Miałem zamiar wyjąć butelkę i schować, ale mój rozmówca zasugerował ciekawsze rozwiązanie zagadki - zostawić płyn w koszu i zaczekać, aż przyjdzie zainteresowana butelką osoba. (- Szef bardzo chciałby wiedzieć, kto to jest.)

Na następnej przerwie weszła większa grupa ożywionych „czytelników” i pomyślałem, że mogę nie zauważyć kto „potrzebuje” płynu do mycia szyb schowanego w koszu. Rysiek wszedł między regały i usiadł przy „służbowym” stoliku, gdzie siadali moi goście. Był onieśmielony – to do niego nie podobne! Dał do zrozumienia, że rozmowa ma być poufna - nie wiedział od czego zacząć. – „Mów śmiało!” - zachęciłem. –„Może pan słyszał, że w szkole będzie dyskoteka? – Żeby się dobrze bawić potrzebujemy dobrego towarzystwa i coś na humor. Zaprosiliśmy „Szpulki” z - ZetDeZetu1. Na humor trafił się nam „wynalazek”. – Zachyliłem sprzątaczce butelkę płynu do mycia okien – wyjaśniał szczery do bólu Rysiek –
i musiałem „przetestować” - sprawdzić czy to działa, no wie pan... Wypiłem dwie zakrętki na tamtej przerwie, resztę schowałem, i zabolał mnie żołądek... -- „To trucizna gorsza niż denaturat! - Alkoholicy ślepną i tracą zęby od takich wynalazków” – Powiedziałem głośniej niż dopuszcza „czytelniany” obyczaj, więc zamilkłem. Obawiałem się czy tym pouczeniem nie spłoszyłem swego rozmówcy, który oszczędził mi planowanego „śledztwa” i sam wszystko wyznał, jak na spowiedzi! - W tej sytuacji nie mogę powiedzieć dyrektorowi o całej sprawie – skoro to miała być poufna rozmowa... Poprosiłem tylko, żeby odniósł osławiony płyn i dyskretnie zostawił go na parapecie jednego z okien. Reszty nikt nie będzie dochodził, ani sprawdzał...

Bardzo nie podobały mi się piątkowe dyskoteki - wprowadzone jako „socjalistyczny” obyczaj mimo wolnych sobót. (- Te nowe obyczaje miały przełamać „chrześcijańskie”

- „kościelne” uprzedzenia o piątku, jako „dniu postu”) - Wprawdzie znamy ludowe przysłowie: „Kto w piątek skacze, ten w niedzielę płacze”. Czy jeszcze ktoś wierzył w takie zabobony?

Z piątkowymi zabawami wiążą się bardzo przykre, tragiczne wspomnienia. Kiedyś miasto obiegła makabryczna wiadomość. Podobna do jednej z tych „hallowinowych”, demonicznych, opowieści grozy. W czasie jednej z takich piątkowych zabaw, jak pamiętam, z pewnością nie była to szkolna dyskoteka, gdy dorośli mocno popili i hucznie balowali, w tym samym czasie ich dzieci na Osiedlu w starej szopie bawiły się ogniem. Nieumyślne podpalenie wywołało pożar tak wielki i gwałtowny, że chłopcy, zamiast ratować płonącego kolegę przerażeni uciekli. Niestety pomoc nie przyszła w porę. - „Indianin” żywcem spłonął... (-To zdarzenie boleśnie utkwiło mi w pamięci. Między innymi dlatego poufną informację Ryśka o piątkowej dyskotece wykorzystałem jako pretekst, żeby ta zabawa nie odbywała się w czytelni.) - Wcześniej nikt mnie nie spytał

o klucz od czytelni, wobec tego odniosłem go dopiero w poniedziałek rano, gdy przybyłem do pracy. - Taki mały „sabotaż”.

Potańcówka „odbyła się” na holu. Wszyscy zadowoleni!? - Nie było zniszczonych sprzętów, chłopcy nie pili wynalazków, nie trzeba było sprzątać czytelni. W pierwszym odruchu chciałem udać, że zapomniałem zostawić klucz od czytelni, ale poproszony o wyjaśnienie uznałem, że nie uda mi się przemilczeć tego „delikatnego problemu”. Powiedziałem otwarcie, że skoro odpowiadam za swoje miejsce pracy, to wszystkie imprezy, które się tam mają odbywać powinny być ze mną uzgodnione, nawet wtedy, gdy decyzję podejmuje Dyrekcja. Należy mi się przecież przynajmniej informacja w tej sprawie. (- Nie da się ukryć, że w jakimś stopniu chciałem być ważny. Obecnie nie zamierzam przesuwać „kamieni milowych czasu”. - Dni można też liczyć od wieczora do wieczora. Niektórzy domagaliby się jakiejś odrobiny elastyczności w sprawie kalendarza. Post trwa w piątek do zachodu słońca, bo sobota zaczyna się poprzedniego dnia, a w sobotni wieczór - niedziela.)

Często myślałem o tym, że indywidualny sprzeciw nie na wiele się przyda, ale honor i upór nie pozwalają inaczej...
Z doświadczenia wiemy, że nie tylko młodzież docenia stanowczość i jednoznaczne wybory. O ludziach z charakterem mówią: „To człowiek z ikrą!” – „Wszystkie zdechłe ryby płyną z prądem!” Nie wiem, czemu ogarnęła mnie radość, przecież tych młodocianych robotników dręczy wielki i szczery głód prawdy! – Jestem im potrzebny nie tylko jako bibliotekarz... Jeszcze kiedyś będę dumny z tych chłopców!
„Słowo... nie wraca bezowocne...”

Brak komentarzy: