środa, września 27, 2006

Wakacje z Panem Bogiem

Nie mam pamiętnika, ani kroniki z tego czasu. - Wszystkie wakacje, spędzone na posłudze ewangelizacyjnej w Krościenku i okolicach podczas rekolekcji (przeważnie dwa lub trzy turnusy po kolei) tworzą jeden ciąg, jakby nie było przerw między nimi. Był to czas wspaniałej przygody (piszę w czasie przeszłym, ale to nie jest nekrolog). Film pojawił się w przededniu jubileuszu jasnogórskiego - wspaniały pretekst, aby cała Polska wzięła udział w ewangelizacji wg. planu „Ad Christum Redemptorem". Razem z filmem, w prezencie od Braci „Agapowców”, przybyły do Polski projektory „szpulowe”. był w Ruchu ŚWIATŁO-ŻYCIE od 80r. - jeśli się nie mylę - „udostępniany tylko w oprawie nabożeństwa”. (Nie było to nawet w potocznym sensie kino objazdowe).

Zastanawiam się dlaczego tak wielu (nie tylko Polaków) w tym czasie przeszło przez „oazy wakacyjne” i nawróciło się. Nie pamiętam ile razy sam, przy tej okazji, widziałem film . Dla orientacji powiem, że w pewne wakacje, podczas letnich turnusów, wyjeździliśmy limit gwarancyjny nowym „fiatem” służbowym. (- Zakup ks. Moderatora H. B.). Oprócz wyjazdów do punktów rekolekcyjnych w promieniu 100 km od Krościenka był jeden wyjazd na ślub pewnej „pary oazowej” do Krakowa. Jurek M., kierowca i operator projektora, zwykle mówił świadectwo swego nawrócenia, a ja orędzie o zbawieniu w Chrystusie Łatwo było zauważyć, że Krościenko swoim krajobrazem i prostotą życia bardzo przypominało Ziemię Świętą.- Ludzie oglądając film przyswajają sobie Ew. Św. Łukasza, a potem pokonują górskie szlaki, całe pokolenia przechodzą tamtędy „jakby wpatrzeni w Niewidzialnego”. Wraz ze zmęczeniem fizycznym odzyskują zdrowie i radość życia. Myślę, że skuteczne jest uczenie się Prawd Jezusowych w drodze i na górskich łąkach - gdy wchodzą nie tylko do głowy i serca, ale i w mięśnie, i w kości. - Projekcji filmu towarzyszyła też modlitwa i walka duchowa. – Pewnej niedzieli wróciliśmy z Jurkiem M. na kolację, po obsłudze trzech oaz poza Krościenkiem. Ks. Leszek zapytał przy stole - Dziś niedziela - dodał. Odpowiedziałem nieśmiało - Za chwilę do stołówki weszło dwóch księży z diecezji białostoskiej. – Chcielibyśmy odprawić Mszę Św. w kaplicy , bo do tej pory byliśmy w drodze”. – Oznajmili. Tego dnia na Mszy Św. o godz. 19,00 w kaplicy było tylko czworo ludzi: dwaj celebransi, Siostra Zakrystianka i ja.

Pewnego razu rozciągnął się nam pasek od projektora i nie mogliśmy dalej wyświetlać filmu. Modliliśmy się, a potem Jurek (młodszy operator i fotograf) do przerwy obracał szpulę z taśmą palcem, a po zmianie szpuli zrobił nowy pasek ze sznurówki od swego buta. - Ludzie zupełnie nie zrażali się trudnościami technicznymi. Akcent całości stanowi ostatnia, podsumowująca część filmu: decyzja i modlitwa o przyjęcie Jezusa jako swego Pana i Zbawiciela. Zachęta, aby
z wiarą zachować pewność zbawienia, modlić się codziennie, czytać Pismo Św. , spotykać się z innymi ludźmi wierzącymi oraz pamiętać o wspaniałych obietnicach Jezusa.
Wszystko zaczęło się zmieniać
w moim życiu kilkadziesiąt lat temu. – Jaki był początek? - Jeśli dobrze pamiętam, było to w czerwcu ‘76r. – Mój nowy znajomy (zdaje się z Politechniki Białostockiej) jakby bez powodu, dał mi Nowy Testament w języku angielskim. - Wydawnictwo: „American Bibel Society”. Miałem już z tego wydawnictwa Ewangelię wg. Św. Jana. - Jako dodatek do tekstu z Biblii, na końcu książeczki w niebieskiej okładce z krzyżem na kuli ziemskiej, był zbiór cytatów z Pisma Św. zatytułowany: Droga Zbawienia. (Kluczowe prawdy wiary i Boże Obietnice). Poniżej: moja decyzja poddania życia Jezusowi Chrystusowi, dalej miejsce na datę i podpis. (Wstawiłem tam datę i mój podpis pod osobistą decyzją.) Do Krościenka nad Dunajcem - Centrum Ruchu Światło-Życie, udaliśmy się grupowo. Byłem zdziwiony i nie mało wzruszony nowym odkryciem. - Dave W. - Amerykanin z Ruchu Agape, na konferencji w ramach tzw. Szkoły Apostolskiej, powiedział, że przed przyjazdem na rekolekcje modlili się o każdą osobę, która miała przyjechać na Oazę. - Był też dowód: Ewangelia Św. Jana i Nowy Testament w języku angielskim pochodziły z darów Campus Crusade For Christ z USA (od Agapowców), i z ich wydawnictwa. - Nie tylko modlili się o mnie, ale Pan Bóg potwierdził ten fakt materialnie i ja sam mogłem się o tym przekonać! W czasie koncertu i Nabożeństwa Ewangelizacyjnego w Kaplicy Dobrego Pasterza w Krościenku, kiedy tam byłem po raz pierwszy, w pamiętnym ’76 r. klęczałem z zamkniętymi oczami i płakałem. Przy niemal wygaszonym świetle, aby nas nie krępowało, że właśnie większość z obecnych płacze, rozległo się wezwanie aby podnieść do góry rękę na znak zaproszenia Jezusa do swego życia i przyjęcia Go jako osobistego Zbawiciela i Pana, który z miłości do mnie poniósł za mnie śmierć na krzyżu, przebaczył mi grzechy i obdarował łaską życia wiecznego. - Od podjęcia tej decyzji zależy cała moja (i nasza) przyszłość i to, gdzie i z kim spędzę całą wieczność. (Uroczyście wyraziłem to, co już wcześniej oznaczało złożenie mego podpisu w Ewangelii Św. Jana, przed przyjazdem do Krościenka.) Wtedy zrozumiałem też co miał na myśli św. Augustyn, gdy powiedział, że „Raz wybrawszy codziennie wybierać muszę”.

Między turnusami „oazowymi”, które trwały wtedy piętnaście dni, stosownie do piętnastu tajemnic Różańca, były przerwy zbyt krótkie, i nie warto było „psuć sobie wakacje” zbyt długimi podróżami. Z uwagi na pracę w następnym turnusie, musiałem być gdzieś w pobliżu Krościenka. Wówczas wyjeżdżałem do przyjaciół z Krośnicy lub do Zakopanego (zależnie od otrzymanego zaproszenia i innych okoliczności). Tadeusz, kolega po fachu i pielgrzym „jasnogórski” lubił pogadać - w wakacje miał sporo wolnego czasu - chętnie wyciągał mnie na górskie spacery. Tego roku opowiedział mi dość ponurą historię: spłonęła tzw. „Albertówka” – tj. schronisko dla bezdomnych w Zakopanem im. Brata Alberta. (Wcześniej ktoś opowiadał, że w kręgach partyjnych PZPR krążyła pogłoska o dwóch „wrzodach” na południu Polski: jeden to Albertówka, a drugi „Oazy” - które należy „puścić z dymem”.) - Góral ze Stasikówki, u którego mieszkali uczestnicy rekolekcji, stał się ofiarą podpalenia przez agentów SB. Spłonęła stodoła. - Pisał w liście okólnym Ks. Franciszek Blachnicki).
- Tadeusz nalegał, że koniecznie trzeba zobaczyć, co zostało z zabytkowego schroniska. - Jaka szkoda mówił, że nie ujrzymy już jego dawnej świetności.

Idąc pod górę w końcu zobaczyliśmy niedopaloną „Albertówkę”.
- Najpierw, nad całym wzgórzem, „sterczał” wysoko w niebo świerkowy krzyż z surowych belek, a obok jak namiot, stał sam dach spalonego budynku, pod nim poustawiano na ziemi niedopalone resztki różnych sprzętów: „Sunt lacrimae rerum”. - Nie wolno się wzruszać! – Nowy dom będzie większy i bardziej przystosowany do potrzeb... Współczucie i solidarność są też owocami cierpienia! - Któż się spodziewał, że wyjście na tak płaską górę może dodać nam ducha?!

Nie przywykłem do milczenia i chętnie starałem się wyzyskać każdą okazję do rozmowy. Muszę przyznać, że te „rozprawy” były na ogół dość zapalczywe! - W tak wielu sprawach się różnimy, właściwie co nas 7łączy?! Kto wie, może tylko pragnienie prawdy i potrzeba wypowiedzenia się, uwolnienia Słowa... Jakby trawił nas jakiś ogień od środka?! – Tym razem nosiłem w aktówce niewielką książkę, z krzyżem na okładce, pt.. „Głód pełni życia chrześcijańskiego. Jeszcze jej nie czytałem – to mój nowy nabytek. Sam tytuł „zainspirował” mnie do rozmowy na taki właśnie temat. Nie wypada tu streszczać książek, bo może ktoś więcej skorzysta czytając je. (nawet nie przyznałem się, że mam pod pachą odpowiednią lekturę). - W każdym razie nasze wnioski prowadziły do ewangelicznej prawdy, że tylko Jezus może zaspokoić nasz głód duchowy. Nie sfałszowany pokarm da nam wzrost. Dojrzałość uzyskamy wraz z wyzwoleniem od egoizmu, gdy będziemy zdolni do miłości i służby. „Jeżeli Bóg z nami, to któż przeciwko nam?!” – Po przeczytaniu wspomnianej książeczki byłem zaskoczy, bo kończyła się jak nasza rozmowa powyższym cytatem. A cała ta „rozprawa” przebiegała według scenariusza i cytatów jakby wyjętych z owej książki. Nie wiedziałem co o tym myśleć. Dobrze, że Tadeusz nie wiedział o niej (i nie znał jej treści), bo powiedziałby może coś takiego: „Naczytał się, a teraz mi wciska!” – Nie był całkiem przekonany moimi wywodami. - Może w duchu miał pełnić rolę „niewiernego” Tomasza?! - Czyżby naprawdę „był jakimś workiem treningowym w walce duchowej?!” – Czy to byłoby godziwe?! – Chyba tak. Przecież działałem w dobrej wierze. – Bez obłudy – podobnie jak i mój rozmówca. Zwykle potem zapraszał do swego domu i tam się „gościliśmy”. - Po spacerze apetyt dopisywał. - Tadeusz zwierzył mi się ze swego sukcesu finansowego. - Powiedział: „Dopiero, gdy mamy pięcioro dzieci, Pan Bóg dał nam odpowiednio duży dom i pobory.” Jest to nie kończąca się przygoda... Chwała Panu!

czwartek, września 21, 2006

Nie tylko pieniądze..

- Był czas, gdy nie miałem lodówki. Nie mając żadnych oszczędności z zasady unikałem długów i kredytów – wszystko „na styk” . Czasem tylko nie nadążałem z codziennymi zakupami i wtedy zauważałem „brak” lodówki. Jakby w odpowiedzi na problem (ponieważ dla odprężenia lubię majsterkować) moją uwagę zwróciła czysta sklejka stolarska, która - na razie - bez wyraźnego przeznaczenia „znalazła się” w mojej kuchni. - Przyszła mi do głowy wyraźna myśl, że mam z niej zrobić dwie deseczki do mięsa. Zabawne – po co mi one skoro nie mam lodówki? Wyciąłem więc dwie jednakowego kształtu, po czym jedną zawiesiłem w kuchni na specjalnym miejscu, a drugą wziąłem do teczki,. żeby ją zanieść do szkoły.. Na drugi dzień z rana, przed rozpoczęciem pracy, spotkałem znajomego p. Krzysztofa, który zaraz po przywitaniu mnie na schodach zagadnął: - „Panie Romanie, może pan kupi kiełbasy z wesela. Bardzo dobra i dużo mi zostało!” – Bez dalszej zachęty kupiłem kilogram, a ponieważ była lekka zajęła mi prawie pół teczki. Pan Krzysztof nalegał dalej: Może jeszcze, taka dobra!” – Więc wziąłem jeszcze kilogram. Tego dnia odwiedził mnie inny kolega Jan. - Wypiliśmy kawę i gdy już wychodził postanowiłem teraz i jego „uszczęśliwić” kiełbasą z wesela. (- Z piątką dzieci w domu zaledwie się poczęstują.) Podzieliłem się z nim po połowie, a on na to: - „Po co mi dajesz tyle kiełbasy? - Czy sam nie będziesz jadł?” – „Po co mi tyle kiełbasy – odpowiedziałem - skoro nie mam lodówki!” – „To ja ci dam lodówkę!” – zaśmiał się Janek. I otrzymałem w prezencie wspaniałą lodówkę.

Co pewien czas odczuwałem też dużą uciążliwość z braku pralki. Wtedy1, gdy pewnego razu z młodszym kolegą Bernardem, który miał taksówkę bagażową myszkowałem po sklepie z AGD2 , przechodząc między rzędami pralek różnych wielkości, typów i cen stwierdziłem, że są to luksusowe urządzenia – „Tylko na talon dla młodych małżeństw”. Nie miałem takiego talonu, ale pomyślałem, że mi się pralka należy; dotychczas z żoną nie korzystaliśmy z żadnego przydziału . Wówczas przyszła mi do głowy myśl, żebym nie zwracał uwagi na żaden wymóg talonu tylko wybrał pralkę, którą chcę kupić. Obszedłem jeszcze raz „wystawę” i wskazując wybraną pralkę zwróciłem się do ekspedientki: „Czy mogę kupić tę pralkę?” – „Nie!” – odpowiedziała z uśmiechem. – „A dlaczego?” – zapytałem. – „Bo jest uszkodzona!” – „Więc ją kupię i zgłoszę reklamację!” – „Nie trzeba, jutro będzie naprawiona wyjaśniła. – Uśmiechnąłem się i powiedziałem: „Jutro ją kupię. Ta pralka jest moja!” – „Dobrze, proszę przyjść jutro!” – Bernard, który asystował przy tej rozmowie, uznał, że to dla niego zlecenie. Dla pewności poprosiłem, żeby przyjechał bagażówką. Nazajutrz Benek pojawił się u mnie parę minut przed zakończeniem pracy. - „Zanim pojedziemy po pralkę, moja mama zaprasza cię na obiad!” – zakomunikował stanowczo. Pamiętam, że zapłaciłem za swój „sprzęt” 9 300 zł. ( Szczegół. - Prawie tyle, co ówczesne pobory.) – Siostra M., gdy się o tym dowiedziała (była panną i nie miała talonu) też poprosiła o kupno pralki. Przy najbliższej okazji wyjechałem do niej do Warszawy i kupiliśmy inną pralkę za 10 000 zł. (- Za moje pieniądze). Wieźliśmy ją autobusem, chyba tylko na bilet bagażowy, a ludzie uśmiechali się do nas życzliwie myśląc: „Młodzi się urządzają!” Na miejscu opijaliśmy udany zakup wyborną kawą i siostra nieśmiało zapytała: „Kiedy mam ci oddać dług?” – „Nie ma długu – odpaliłem, gdy dostanę nagrodę zwróci się koszt mojej i twojej pralki!” – „Jakiej nagrody się spodziewasz?” – Zapytała. - „Na razie nie wiem. – Tylko tak mi się powiedziało”. Po wakacjach jednak czekałem na nagrodę. Na rozpoczęcie roku – nic; na Dzień Nauczyciela – również nic. - „Może tylko wykonuję swą pracę należycie – czy z tej racji musi być nagroda?” Rozważałem w myśli. Zirytowany tym próżnym oczekiwaniem zmieniłem nastawienie: „Nie tylko potrzebuję tych pieniędzy – po prostu żądam ich!” Za parę dni pojawił się dyrektor z pismem urzędowym o nagrodzie. Byłem trochę zdziwiony. Szef to zauważył i pośpieszył z wyjaśnieniem: „Nie mogłem zasnąć i przypomniałem sobie, że pan w ubiegłym roku powinien otrzymać nagrodę jubileuszową za 25 lat pracy. Nie przepada, w tym roku wypłacą panu dwukrotne pobory”. – Uśmiechnął się i wręczył pismo. – Otrzymałem wtedy 19 300 zł. czyli równowartość obu pralek. Mogłem więc bez żartów powiadomić Siostrę, że nasz zakup się zrefundował, zgodnie z tym, co jej kiedyś powiedziałem. Szczerze się ucieszyła - chwała Panu! (Wkrótce otrzymałem w prezencie jeszcze inną pralkę dla siebie, a tę „nowo zakupioną” oddałem (w prezencie) nowożeńcom z rodziny – zgodnie z jej „przeznaczeniem dla młodych małżeństw”.) - Taki jest „kurs dzieła”.

Prorok Izajasz próbuje zwrócić uwagę na ludzkie pragnienia ( i na wartości „życiowe”, których potrzebujemy.) - „O, wszyscy spragnieni, przyjdźcie do wody, przyjdźcie, choć nie macie pieniędzy! Kupujcie i spożywajcie, bez pieniędzy i bez płacenia za wino i mleko! Czemu wydajecie pieniądza na to, co nie jest chlebem? I waszą pracę - na to, co nie nasyci? Słuchajcie Mnie, a jeść będziecie przysmaki i dusza wasza zakosztuje tłustych potraw. Nakłońcie wasze ucho i przyjdźcie do Mnie, posłuchajcie Mnie, a dusza wasza żyć będzie”. Iz 55,1-3 . Por. Mt 16, 26. Wolny rynek?! - Ludzie nie szukają wielu towarów pod wpływem bezpośredniej potrzeby. Fakt ten wyzyskują agencje reklamowe w sposób przemyślny (i na ogół skuteczny); nie tylko rozpoznają gusta i potrzeby, niekiedy potrafią skłonić do niekontrolowanego gromadzenia różnych dóbr. Nie zawsze samo nabywanie i gromadzenie bywa celem. Zjawisko to nie jest całkiem nowe i jako ogólniejsza prawidłowość, czy „trend”, pospolicie zwane jest „konsumpcjonizmem”.
Ludzie „bez środków” mogą na rynku oglądać towary i dyskutować.

W ten sposób „sprzedają” bez pieniędzy swoje pomysły, żale, pragnienia i marzenia. Wszystko, co jest potrzebne do życia i tzw. przedmioty „zbytku” - oznaka zamożności – „nadmiar” świadczący o wolności ekonomicznej, nie dają pełni życia! Wielki paradoks! Wzmaga się jakiś niedosyt.
Dawny schemat: „potrzeba – zaspokojenie” (w pewnym stopniu opisujący fakty „przyrodnicze”) został zastąpiony nowym, naukowym określeniem: „uświadomionej potrzeby”. Uświadomione potrzeby – tj. „interesy” – są celami działań ludzi. Praca ludzka jako towar wciąga na rynek i samego człowieka, tak, że sam staje się towarem! Już w starożytności rynek był nie tylko miejscem obiegu towarów i „przepływu” pieniędzy, ale i czymś w rodzaju publicznej „wolnej” trybuny i „wszechnicy”.

Św. Łukasz w Dziejach Apostolskich zapisał mowę Pawła na rynku w Atenach:
„A wszyscy Ateńczycy i mieszkający tam przybysze poświęcają czas jedynie albo mówieniu o czymś, albo wysłuchiwaniu czegoś nowego. Mężowie ateńscy - przemówił Paweł stanąwszy w środku Areopagu - widzę, że jesteście pod każdym względem bardzo religijni. Przechodząc bowiem i oglądając wasze świętości jedną po drugiej, znalazłem też ołtarz z napisem: "Nieznanemu Bogu". Ja wam głoszę to, co czcicie, nie znając. Bóg, który stworzył świat i wszystko na nim, On, który jest Panem nieba i ziemi, nie mieszka w świątyniach zbudowanych ręką ludzką i nie odbiera posługi z rąk ludzkich, jak gdyby czegoś potrzebował, bo sam daje wszystkim życie i oddech, i wszystko. On z jednego /człowieka/ wyprowadził cały rodzaj ludzki, aby zamieszkiwał całą powierzchnię ziemi. Określił właściwe czasy i granice ich zamieszkania, aby szukali Boga, czy nie znajdą Go niejako po omacku. Bo w rzeczywistości jest On niedaleko od każdego z nas. Bo w nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy, jak też powiedzieli niektórzy z waszych poetów: Jesteśmy bowiem z Jego rodu. Będąc więc z rodu Bożego, nie powinniśmy sądzić, że Bóstwo jest podobne do złota albo do srebra, albo do kamienia, wytworu rąk i myśli człowieka. Nie zważając na czasy nieświadomości, wzywa Bóg teraz wszędzie i wszystkich ludzi do nawrócenia, dlatego że wyznaczył dzień, w którym sprawiedliwie będzie sądzić świat przez Człowieka, którego na to przeznaczył, po uwierzytelnieniu Go wobec wszystkich przez wskrzeszenie Go z martwych.” Dz 17, 21-31. – „Giełda wartości” – taką nadzwyczajną rangę nadał temu miejscu Paweł (działający tam wraz z Sylasem i Tymoteuszem)? Nie, Ktoś większy od Pawła! „On, który jest Panem nieba i ziemi, nie mieszka w świątyniach zbudowanych ręką ludzką i nie odbiera posługi z rąk ludzkich, jak gdyby czegoś potrzebował, bo sam daje wszystkim życie i oddech, i wszystko”. –Życie i środki do życia nie zależą od rynku, ani od posiadanej waluty, ani od jej braku! Ludzie mogliby się obejść bez rynku, ale rynek nie może istnieć bez konsumentów. Rynek nie powinien być sterowany tylko przez maksymalne zyski, ale przez coraz pełniejsze zaspokajanie potrzeb konsumentów.

W NT Jezus ponowił to zaproszenie: „W ostatnim zaś, najbardziej uroczystym dniu święta [namiotów], Jezus stojąc zawołał donośnym głosem: Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we Mnie - niech przyjdzie do Mnie i pije! Jak rzekło Pismo: Strumienie wody żywej popłyną z jego wnętrza. A powiedział to o Duchu, którego mieli otrzymać wierzący w Niego; Duch bowiem jeszcze nie był /dany/, ponieważ Jezus nie został jeszcze uwielbiony”. J 7,37-39. - Pojawia się jednak dylemat: albo damy wolność na rynku - walucie i towarom albo ludziom, których nie chcemy skazać „na sprzedaż”. Wolność, podobnie jak rozum, jest jedną z największych wartości! Radość mędrca cieszącego się wolnością jest cicha jak sen dziecka. - Podobno tańczący Sokrates wyciskał łzy swojej żonie Ksantypie. - Pod ciężarem odpowiedzialności za dom w ruinie i rachunki (- nieopłacone) nie podzieliła pijanej radości męża. - Ta beztroska – a raczej wolność od „zbytniej troski” zależy nie tylko od usposobienia, ale i od naszych priorytetów.

środa, września 13, 2006

Słowo Życia – pokarm i napój duchowy

Bazar to miejsce publiczne, gdzie ludzie tłoczą się – czasem bez wyraźnej potrzeby. Dawne małomiasteczkowe zwyczaje cały rozgardiasz handlu w bardzo prosty i zdyscyplinowany sposób zamykały na centralnym placu na niecały dzień. – Przeważnie był to czwartek, a potem wszystkie dni bez wyjątku, nie wyłączając świąt – wielkie, powszechne targowisko!? Oglądanie towarów i zakupy to zajęcie nużące, ale bardzo wciąga, nie tylko kobiety jak się potocznie mniema. Sokrates i później św. Paweł chodzili na rynek szukać ludzi zgłodniałych poznania prawdy.
Pewnego czwartku na ryneczku w Białymstoku spotkałem kobietę w średnim wieku jak wsparta na kształtnym „baranie” (tj. kierownicy sportowego roweru - zdaje się cytrynowego „Jaguara”) wyczekiwała właściwego nabywcy. Była to wprost wymarzona okazja (kupna „konkretnego” roweru). - Niestety, mogłem tylko obejrzeć to „cacko” – duża rama, smukła sylwetka, metaliczny połysk lakieru i niklowane akcesoria „dawały po oczach” w blasku słońca. Nie przewidziałem takiej możliwości; nie miałem przy sobie wystarczającej sumy pieniędzy. Kobieta zagadnęła zachęcająco: „Niedrogo sprzedam – chcę tylko uzyskać zwrot za części, które syn - Zygmunt zakupił żeby złożyć ten rower. – Jeśli pan nie zdecyduje się dzisiaj mogę podać swój adres”. To była, jak już wspomniałem, wprost „opatrznościowa” okazja – bo niedawno skradziono mi kolejny rower. Potrzebowałem go - chciałem dojeżdżać do pracy i bardzo lubię wycieczki, więc poprosiłem Panią
o adres.
Tak się zaczęła znajomość
i przyjaźń z Zygmuntem. Moje spotkania i, przy okazji, rozmowy z nim, od czasu kupna złożonego przez niego cytrynowego „Jaguara” stawały się bardziej regularne, interesujące i obiecujące. Czteroletnia córeczka Zygmunta wdzięczyła się przed tatusiem i gościem. Czasami przynosiła coś z kuchni do picia, a gdy postawiła szklanki na stole ojciec prosił ją: „Martusiu poczytaj wujkowi Biblijkę!” - Mała przynosiła prawie „zaczytaną” już „Biblię w obrazkach dla najmłodszych” i trzymając ilustrację z tekstem w kierunku widza recytowała z pamięci patrząc promiennymi jak gwiazdki oczami. Potem przysłuchiwała się o czym rozmawiamy.
Jedną z tych rozmów wspominam i rozmyślam o jej znaczeniu.
Nie wiem jak „wyłonił się” temat Żywego Chleba i Nowego Wina. Pamiętam, że na przemian obaj z Zygmuntem cytowaliśmy wersety z szóstego rozdziału Ewangelii św. Jana i nie tylko. Jezus po rozmnożeniu chleba i nakarmieniu tłumów spotkał tych ludzi ponownie i przejrzał ich pustkę duchową. – Powiedział im: „Troszczcie się nie o ten pokarm, który ginie, ale o ten, który trwa na wieki, a który da wam Syn Człowieczy; Jego to bowiem pieczęcią swą naznaczył Bóg Ojciec”. J 6,27. – Wtedy słuchacze najwyraźniej zażądali jakiegoś ostatecznego argumentu czy znaku: (testimonium crucis wiary w Jezusa). „Rzekł do nich Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam (...) chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu. Rzekli więc do Niego: Panie, dawaj nam zawsze tego chleba! Odpowiedział im Jezus: Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie”. J 6,32-35. „Jam jest chleb życia. Ojcowie wasi jedli mannę na pustyni i pomarli. To jest chleb, który z nieba zstępuje: kto go spożywa, nie umrze. Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata. (...) Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem”. J 6,48-51.54-55.
Zdaje się, że Zygmunt cytował Słowo o Nowym Przymierzu Ciała i Krwi z Ostatniej Wieczerzy. I w tym momencie poczułem poniżej mostka smak wina. Zdziwiły mnie dwie rzeczy: nigdy nie odczuwałem doznań smakowych w tym miejscu. Od dawna byłem abstynentem (i nie piję alkoholu pod żadną postacią, a podczas tej rozmowy nic nie piliśmy). Jakże mogłem czuć smak wina?! Potem Zygmunt przeczytał jeszcze dwa wiersze z Ew. św. Jana. ”Duch daje życie; ciało na nic się nie przyda. Słowa, które Ja wam powiedziałem, są duchem i są życiem”. J 6,63. (BT). Piotr potwierdził to z wiarą: „Panie do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego”
. J 6, 68. Wieczorem, już po powrocie do domu, przeczytałem jeszcze „zaległe” teksty i komentarze z dnia. Rozważanie dotyczyło (jeśli dobrze pamiętam) 22 rozdziału Pierwszej Księgi Królewskiej. Opowiadały one o Królu Achabie, który miał zamiar odbić Ramot w Gileadzie. W tym celu przygotowywał się do wojny próbując sprzymierzyć się z królem Judzkim Jozafatem przeciwko królowi Aramu. Ten poradził: „Najpierw zapytaj, proszę, o słowo Jahwe”. - Czterystu proroków (zdaje się popleczników Achaba) zachęcało go do wojny i wróżyło pomyślność. Król na wszelki wypadek wezwał proroka Achiasza. „Wtedy do niego przemówił: Wyruszaj i zwyciężaj, a Pan da je w ręce króla. Król zaś mu powiedział: Ile razy ja cię mam zaklinać, żebyś mi mówił tylko prawdę w imieniu Pana? Wówczas rzekł: Ujrzałem całego Izraela rozproszonego po górach, jak owce bez pasterza, i Pan rzekł: Nie ma nad nimi pana. Niech wróci każdy w pokoju do swego domu.” 1 Krl 22,15b-17. Jednak Achab „zaryzykował”. - Ponieśli sromotną klęskę, zaś król (Achab) zginął, zgodnie z zapowiedzią proroka Achiasza.
Wniosek z rozważania był oczywisty: „Wbrew woli bożej nie masz żadnych szans!” W modlitewniku było jeszcze Słowo Życia na cały tydzień: „Jezus usłyszawszy to rzekł: Choroba ta nie zmierza ku śmierci, ale ku chwale Bożej, aby dzięki niej Syn Boży został otoczony chwałą.” J 11,4. Zupełnie nie widziałem związku choroby i nieposłuszeństwa Achaba. Rano zbudziłem się kompletnie pijany, (tak bardzo, że idąc do łazienki nie mogłem „pocelować” w drzwi). Przypomniałem sobie
i skojarzyłem smak wina, który czułem w czasie rozmowy z Zygmuntem i słowo życia z modlitewnika o chorobie, „aby dzięki niej Syn Boży został otoczony chwałą.” – To bardzo dziwne! Uzmysłowiłem sobie, że byłem pijany od duchowego wina.
Znajomy ksiądz sugerował, że można coś takiego przeżyć będąc pod wpływem Słowa Bożego. Zrozumiałem to dopiero później czytając Jeremiasza: „Rozdziera się serce we mnie, wszystkie moje członki ogarnia drżenie, jestem jak człowiek pijany, jak człowiek przesycony winem - z powodu Pana i Jego świętych słów.” Jr 23,9 (BT) Na drugi dzień, wydawało się, że się „pozbierałem” i jestem w miarę zdrów, gdy
- po południu, „rozchorowałem się” znowu: chwycił mnie ból mięśni i kości, potem ostry ból głowy (jakby pokaleczonej cierniami), potem potworny ból w sercu, gorycz i wymioty... Myślałem, że to już koniec... Nie mogłem przeczytać „zaległych” rozważań z dnia. – Następnego ranka wstałem, jak nowonarodzony: rześki, zdrowy i radosny, a przy tym bardzo zdziwiony. Przeczytałem „zaległe” czytanie i rozważanie, którego tematem była „Męka i śmierć Pana Jezusa”. Byłem wstrząśnięty . Pomyślałem sobie, że nawet się dobrze złożyło (z tym spóźnionym czytaniem) bo gdybym wcześniej wiedział, jaki jest temat czytania i myślał o chorobie (na chwałę Bożą) to mógłbym ulec jakiejś autosugestii!? - Chciałem porozmawiać o tym z Zygmuntem i przy najbliższym spotkaniu opowiedziałem mu o tych niezwykłych przeżyciach. W odpowiedzi usłyszałem lakoniczne wyjaśnienie: „Bóg chciał dać ci poznać, w tak przykry dla ciebie sposób, że otrzymałeś ten napój i pokarm duchowy”. Nie byłem gotowy do przyjęcia takiej „dziwnej” odpowiedzi; moje myślenie na ten temat nie nadążało za tajemnicą . Od tej pory często wracałem do myśli, że jestem w Ciele Chrystusa i upewniałem się o tym czytając, co Św. Paweł pisał o tym w swych listach. Por. Ga 2,19n; 1 Kor 10,3-4.16-17; 12,12.27.
W wakacje wyjechałem
w góry (na „Oazę” letnią do Krościenka). Krościenko nad Dunajcem to piękne, górskie miasteczko w Pieninach w pobliżu wód zdrojowych Szczawnicy. Tam każdego roku przyjeżdżają tysiące ludzi: turyści, kuracjusze, wczasowicze i biznesmeni. Tłok robi się w sezonie wczasowym niezależnie od pogody. Większą frekwencję od ośrodków wczasowych i wypoczynkowych mają jednak domy rekolekcyjne w okresie ferii zimowych i letnich oraz w wakacje. Krościenko to centrum „oazowe” Ruchu Światło-Życie, który daje możliwość chrześcijańskiego dojrzewania oraz rozwija się w ścisłym związku z posoborową odnową Kościoła.- Odnowa korzeni i owoców wiary. Założycielem Ruchu był ks. Franciszek Blachnicki. Tu - w Centrum - górska pogoda - zmienna i kapryśna, często przyprawia nie tylko mieszkańców tych terenów, ale też przybyszów o liczne problemy. Gorący czas: żniwa, sianokosy i owoce; praca, wypoczynek i świętowanie. - Upały i obfite opady deszczu, ulewy i burze z piorunami w górach, nie dają spokoju góralom, ani wczasowiczom. Zerwane mosty utrudniają przejazd „kursowych” autobusów i wszelką komunikację. Przez te sytuacje wiara wielu ludzi jest poddawana próbie. Woda w Dunajcu, w kolorze błota, podniosła się ponad „poziom krytyczny” i zaczęła wlewać się do piwnic niżej położonych domów. Z Czechosłowacji przypłynęła zatopiona krowa. Tego dnia odczytałem w modlitewniku Słowo Życia na tydzień Łk 8,25: „A do nich rzekł: Gdzie jest wasza
wiara? Oni zaś przestraszeni i pełni podziwu mówili nawzajem do siebie: Kim właściwie On jest, że nawet wichrom i wodzie rozkazuje, a są Mu posłuszne”.
Czułem, że to dobra nowina, muszę więc powiedzieć ludziom z parasolkami o tygodniu pogody bez burz i opadów. „Do czwartku będzie piękna pogoda!” – Niech będzie jeszcze w piątek, bo jest dzień wspólnoty oaz. Na „rękojmię” , na Słowo – pogoda będzie także
w sobotę, zapewniłem. - Powódź się wycofała. Górale zwieźli suche siano i zboże. Jezus ma moc dzisiaj - zmienia życie i zjawiska przyrody. Doświadczyłem też, że wiara ma wpływ na życie i bieg wydarzeń. Hbr 13,8. Chwała Panu! „Codzienne rozważania biblijne” – jak chleb powszedni - traktuję na serio. - Czemu nie mam szukać w nich czegoś nadzwyczajnego?!

środa, września 06, 2006

Zęby w szklance

Czytelnia miała kształt wielkiej litery „L”. Wnęka za ścianą działową odgradzającą magazyn księgozbioru od tego pomieszczenia była świetnym miejscem na ciche i głośne rozmowy „niekontrolowane”.
- Nasi uczniowie czuli, że są bezpieczni. Zza swego biurka za ścianą widziałem tylko część wnęki w lustrze wiszącym naprzeciwko przy drzwiach, tj. tylko na wprost swego nosa. W żaden sposób nie mogłem przez tydzień nauki „wpoić” uczniom dewizy, że „praca umysłowa w czytelni wymaga ciszy”.

- Nijak nie chcieli przyjąć do wiadomości i zastosowania owego „kagańca oświaty”, czy może raczej symbolicznego knebla” by siedzieć cicho. Młodość ma swoje prawa! – Ci chłopcy potrzebowali bardziej „świetlicy” niż czytelni – miejsca, gdzie mogliby przesiedzieć przerwę między lekcjami, odreagować stres i nieco odpocząć. (Latem w ciepłe dni taką rolę mogło spełnić podwórko lub boisko).


Nieopisany hałas połączony z bardzo niecenzuralnymi „przecinkami” po „tekstach” swawolnych rozmówców - dla przyzwoitości schowanych za gazetami, żeby w lustrze nie było widać twarzy tego, kto najgłośniejszy - można było „ścierpieć” przez przerwę śródlekcyjną, ale w czasie tzw. „okienek” mógł doprowadzić do rozpaczy.

W takich wypadkach próbowałem zażegnać kryzys. Prosiłem o ciszę, proponowałem wypożyczenie jakiejś ciekawej lektury lub inne zajęcie, np. okładanie książek własnych lub bibliotecznych, odrabianie lekcji, czasem rozmowę lub sprzątanie, jeśli znalazłem posłuch.) Wszystko mogło być półśrodkiem – z wyjątkiem „pracy” z indywidualnym czytelnikiem. Jeżeli ktoś z nauczycieli zachorował i nie było zastępstwa, to był dla mnie czas próby. Najpierw usiłowałem zorganizować im cichą lekcję, ale wówczas część grupy opuszczała salę. Pod jakimś pretekstem – może postanowili pograć w piłkę?


„Wierni czytelnicy” w tej sytuacji ścisnęli się w kącie wnęki i po chwili zachowywali się bardzo głośno, przekrzykując się w opowiadaniu różnych historyjek, od których więdły uszy. Tłumiąc gniew przypomniałem o potrzebie „regulaminowej” ciszy w czytelni i zapytałem czy mogliby coś poczytać (bo to jest miejsce właśnie dla czytelników!) Na chwilę zapanowała cisza, ale gdy byłem już przy biurku, usłyszałem śmiech i szelest dartych gazet. Po chwili ktoś za ścianą zażartował: „Poczytajmy panu magistrowi”. Na to ktoś drugi odpowiedział: „Znalazłem coś interesującego pod tytułem...” Rozległy się salwy śmiechu. - „To przeczytaj panu magistrowi!” - Nalegał drugi. Znowu śmiechy. – „Już przeczytałem – Zęby w szklance”- padła odpowiedź. Nie wytrzymałem, podszedłem do rozbawionych chłopców i wyczuwając, że to jest szyderstwo związane z pogróżką poprosiłem o wyjaśnienie. Wówczas jeden z chłopców próbując opanować rozbawienie powiedział: „ja tylko przeczytałem, co o panu jest napisane w Gazecie Białostockiej”. Uśmiechnąłem się - bardziej z irytacji niż z ich dowcipu - i szybko wróciłem do swego biurka. Wziąłem Biblię i zdobyłem się na coś w rodzaju odpowiedzi trochę przypominającej ich dowcip. (Bardzo chciałem nie okazywać złości i dać im do zrozumienia, że się nie boję ich pogróżek.) - „Czy mogę wam przeczytać co jest napisane o zębach w Biblii?” – „Niech pan czyta!’ - Krzyknęli jak kibice jeszcze bardziej rozbawieni chłopcy. (– Nie pamiętam czy wtedy sam przeczytałem cytat z Psalmu, czy poprosiłem któregoś z nich). - „Powstań,

o Panie! Ocal mnie, mój Boże! Bo uderzyłeś w szczękę wszystkich moich wrogów i wyłamałeś zęby grzeszników.” Ps 3, 8

– „Czy to, co mówi Psalmista może mieć związek z zębami w szklance?!” – Na próżno siliłem się na dowcip. Wróciłem do swej pracy w magazynie, a chłopcy nieco przycichli - jakby mniej pewni siebie. - „Po czytaniu, będzie kazanie?!” – „Bez komentarza”... – „Sobie śpiewam, a muzom.” – Zdaje się, że tak powiedział pewien poeta!? - Wychodzimy!”

- Sprzątając czytelnię myślałem: „To biedne, bardzo sfrustrowane dzieciaki! Przecież jakoś muszą odreagować swoje zranienia, dlaczego niektórzy z nich robią dobrą minę do złej gry!? Kto wie”...

Na drugi dzień Rysiek (zdaje się, że tak miał na imię - jeden z tych, którzy poprzedniego dnia chichotali czytając o zębach w szklance) przyszedł do czytelni w charakterze pacjenta z bólem zęba i pytaniem: „Czy pan magister nie ma przypadkiem jakiej tabletki przeciwbólowej?’ – „Niestety nie!” Nie miałem w bibliotece apteczki, ani żadnych leków prywatnych. Zastanowiło mnie dlaczego nie poszedł z tym do sekretariatu, gdzie jest apteczka. (Miał jak widać problem nie tylko z bólem zęba; domyśliłem się, że chciałby porozmawiać.)

- Wszystko, co mogłem wtedy zrobić to było okazanie mu współczucia oraz zapewnienie, że ząb zaraz przestanie boleć. Istotnie po chwili chłopiec poczuł się lepiej, ale trudno mu było ukryć zmieszanie; na szczęście rozległ się dzwonek na lekcje więc wyszedł. Był może zbyt dumny, żeby przeprosić za wcześniejsze zachowanie - przemknęło mi przez myśl. Biedak pewnie skojarzył sobie ból zęba z wczorajszymi zuchwałymi, czy tylko domyślnymi „pogróżkami” i tajemniczym działaniem cytatu z Biblii, więc przyszedł po wyjaśnienie i pomoc. - Upokorzenie z powodu bólu zęba...

Chłopiec „usłyszał” słowa Psalmu - odniósł je do siebie – uwierzył!? – Nic nie mogło przesłonić pewnego, choć nie do końca jasnego doświadczenia: Ktoś go dotknął; Ktoś „wymacał” mu zęby! (Powstrzymam się przed zbyt szczegółowymi i pochopnymi wnioskami,)

Na dużej przerwie w koszu na śmieci zauważyłem pod gazetą butelkę płynu do mycia szyb. Zastanawiałem się kto ją tam schował, gdy wszedł Dyrektor. Miałem zamiar wyjąć butelkę i schować, ale mój rozmówca zasugerował ciekawsze rozwiązanie zagadki - zostawić płyn w koszu i zaczekać, aż przyjdzie zainteresowana butelką osoba. (- Szef bardzo chciałby wiedzieć, kto to jest.)

Na następnej przerwie weszła większa grupa ożywionych „czytelników” i pomyślałem, że mogę nie zauważyć kto „potrzebuje” płynu do mycia szyb schowanego w koszu. Rysiek wszedł między regały i usiadł przy „służbowym” stoliku, gdzie siadali moi goście. Był onieśmielony – to do niego nie podobne! Dał do zrozumienia, że rozmowa ma być poufna - nie wiedział od czego zacząć. – „Mów śmiało!” - zachęciłem. –„Może pan słyszał, że w szkole będzie dyskoteka? – Żeby się dobrze bawić potrzebujemy dobrego towarzystwa i coś na humor. Zaprosiliśmy „Szpulki” z - ZetDeZetu1. Na humor trafił się nam „wynalazek”. – Zachyliłem sprzątaczce butelkę płynu do mycia okien – wyjaśniał szczery do bólu Rysiek –
i musiałem „przetestować” - sprawdzić czy to działa, no wie pan... Wypiłem dwie zakrętki na tamtej przerwie, resztę schowałem, i zabolał mnie żołądek... -- „To trucizna gorsza niż denaturat! - Alkoholicy ślepną i tracą zęby od takich wynalazków” – Powiedziałem głośniej niż dopuszcza „czytelniany” obyczaj, więc zamilkłem. Obawiałem się czy tym pouczeniem nie spłoszyłem swego rozmówcy, który oszczędził mi planowanego „śledztwa” i sam wszystko wyznał, jak na spowiedzi! - W tej sytuacji nie mogę powiedzieć dyrektorowi o całej sprawie – skoro to miała być poufna rozmowa... Poprosiłem tylko, żeby odniósł osławiony płyn i dyskretnie zostawił go na parapecie jednego z okien. Reszty nikt nie będzie dochodził, ani sprawdzał...

Bardzo nie podobały mi się piątkowe dyskoteki - wprowadzone jako „socjalistyczny” obyczaj mimo wolnych sobót. (- Te nowe obyczaje miały przełamać „chrześcijańskie”

- „kościelne” uprzedzenia o piątku, jako „dniu postu”) - Wprawdzie znamy ludowe przysłowie: „Kto w piątek skacze, ten w niedzielę płacze”. Czy jeszcze ktoś wierzył w takie zabobony?

Z piątkowymi zabawami wiążą się bardzo przykre, tragiczne wspomnienia. Kiedyś miasto obiegła makabryczna wiadomość. Podobna do jednej z tych „hallowinowych”, demonicznych, opowieści grozy. W czasie jednej z takich piątkowych zabaw, jak pamiętam, z pewnością nie była to szkolna dyskoteka, gdy dorośli mocno popili i hucznie balowali, w tym samym czasie ich dzieci na Osiedlu w starej szopie bawiły się ogniem. Nieumyślne podpalenie wywołało pożar tak wielki i gwałtowny, że chłopcy, zamiast ratować płonącego kolegę przerażeni uciekli. Niestety pomoc nie przyszła w porę. - „Indianin” żywcem spłonął... (-To zdarzenie boleśnie utkwiło mi w pamięci. Między innymi dlatego poufną informację Ryśka o piątkowej dyskotece wykorzystałem jako pretekst, żeby ta zabawa nie odbywała się w czytelni.) - Wcześniej nikt mnie nie spytał

o klucz od czytelni, wobec tego odniosłem go dopiero w poniedziałek rano, gdy przybyłem do pracy. - Taki mały „sabotaż”.

Potańcówka „odbyła się” na holu. Wszyscy zadowoleni!? - Nie było zniszczonych sprzętów, chłopcy nie pili wynalazków, nie trzeba było sprzątać czytelni. W pierwszym odruchu chciałem udać, że zapomniałem zostawić klucz od czytelni, ale poproszony o wyjaśnienie uznałem, że nie uda mi się przemilczeć tego „delikatnego problemu”. Powiedziałem otwarcie, że skoro odpowiadam za swoje miejsce pracy, to wszystkie imprezy, które się tam mają odbywać powinny być ze mną uzgodnione, nawet wtedy, gdy decyzję podejmuje Dyrekcja. Należy mi się przecież przynajmniej informacja w tej sprawie. (- Nie da się ukryć, że w jakimś stopniu chciałem być ważny. Obecnie nie zamierzam przesuwać „kamieni milowych czasu”. - Dni można też liczyć od wieczora do wieczora. Niektórzy domagaliby się jakiejś odrobiny elastyczności w sprawie kalendarza. Post trwa w piątek do zachodu słońca, bo sobota zaczyna się poprzedniego dnia, a w sobotni wieczór - niedziela.)

Często myślałem o tym, że indywidualny sprzeciw nie na wiele się przyda, ale honor i upór nie pozwalają inaczej...
Z doświadczenia wiemy, że nie tylko młodzież docenia stanowczość i jednoznaczne wybory. O ludziach z charakterem mówią: „To człowiek z ikrą!” – „Wszystkie zdechłe ryby płyną z prądem!” Nie wiem, czemu ogarnęła mnie radość, przecież tych młodocianych robotników dręczy wielki i szczery głód prawdy! – Jestem im potrzebny nie tylko jako bibliotekarz... Jeszcze kiedyś będę dumny z tych chłopców!
„Słowo... nie wraca bezowocne...”