Dlaczego o to pytasz? Nie ma już
tego domu. Nie zauważyłem, kiedy z całej posesji zostały zgliszcza. Rudera
zarośnięta krzakami, okna zabite deskami. Czy to zabezpieczenie przed nieproszonymi
lokatorami i ostateczną dewastacją? Kiedy z pięknego domu z ogrodem,
pamiętającego ciężkie i burzliwe czasy XX wieku zniknęli mieszkańcy
(i właściciele)? Mieszkała tam jakaś rodzina, ale mimo bliskiego sąsiedztwa nie
udało mi się nawiązać z nimi znajomości. Parcela jest odgrodzona od publicznej
drogi i oddzielona od jezdni prostym,
drewnianym płotem; za płotem krzewy. Były też psy, ale w obejściu, za
ogrodzeniem. Stamtąd czasem słyszałem ujadanie psów, a innym razem krzyki
ludzi. Ulica Szpitalna w połowie już pod nową zabudową przestała istnieć;
zniknęło wiele starych, parterowych domów. Z nieutwardzonej drogi bez
chodników, łączącej ulicę Wołodyjowskiego, w pobliżu której były rosyjskie koszary, z dawną ulicą Garbarską, zmieniła się
w pozostałej części w piękną ulicę z nowoczesną zabudową i jedną z dróg dojazdowych do Szpitala
Uniwersyteckiego.
Jeśli naprawdę chcesz to wiedzieć, to na
tej starej drodze przez wiele lat „przemierzałem kilometry”, bo mieszkam tu niedaleko.
Pewnego razu (w końcu lat siedemdziesiątych)zaczepiła mnie na tej ulicy starsza
kobieta i pytała o drogę do dworca. Prawie z płaczem poprosiła mnie o sto
złotych na bilet do Lublina, (jeśli dobrze pamiętam), bo chce wrócić do domu,
do dzieci. Pocieszyłem ją i wspomogłem
nie wdając się za wiele w jej osobiste życie. Za kilka dni usłyszałem lament
tej samej kobiety dobiegający z podwórza tamtego domu. Zdziwiłem się, że ona
tam mieszka. Często płakała i robiła wrażenie, że jest tam wbrew woli
przetrzymywana; jak w areszcie domowym. Tak było wiele razy. Ktoś powiedział,
że nieboga cierpi na demencję i ciągle chce uciec z tego domu. To nie
przekonało mnie, ale współczułem jej. Sam niekiedy usiłuję o wielu rzeczach
zapomnieć.
Była wiosna, a właściwie przedwiośnie. Śnieg i lód zniknęły,
woda wyżłobiła bruzdy i wsiąkała w ziemię. Rozwinęły się bazie i pąki na
gałęziach drzew spulchniły się i pogrubiały. Jest materiał na wielkanocne
palmy. Po Niedzieli Palmowej czas jakby przyśpiesza. Cała przyroda pragnie
przejścia ze śmierci do życia. Pewnie, dlatego że Wielkanoc – Pascha, – jako
przejście ze śmierci do życia ma wymiar kosmiczny. „(…)całe stworzenie aż dotąd
jęczy i wzdycha w bólach rodzenia. Lecz nie tylko ono, ale i my sami, którzy
już posiadamy pierwsze dary Ducha, i my również całą swoją istotą wzdychamy,
oczekując - odkupienia naszego ciała.” List do Rzymian
8, 22-23.
Lubię, gdy rano jest widno; blask poranka
działa bardzo inspirująco, a rześkie powietrze dodaje energii. Ferie, nie muszę
iść do pracy. Miałem sen, z którego jeden obraz zapamiętałem wyraźnie: stałem
na korytarzu przed lustrem i przyglądałem się sobie. W moich okularach z
pogiętą metalową ramką brakowało prawego szkła. Zdjąłem je, wyprostowałem ramkę
i zastanawiałem się czy da się jeszcze wstawić brakujące szkło. Dobrze, że to
tylko sen, bo nie mam innych okularów, pomyślałem i spokojnie wyszedłem z domu.
To był Wielki Piątek. Ogarnął mnie przeszywający chłód. Na jedynym istniejącym chodniku, przed blokiem, leżał jakiś mężczyzna.
Upewniłem się, że żyje, ale nie był w stanie wstać, lub chodzić o własnych
siłach – „pijany w dym”. Z trudem udało mi się go obudzić. Pomyślałem, że nie
mogę go tak zostawić i postanowiłem odprowadzić go do jego domu. Wówczas nie
było jeszcze na ulicach Białegostoku ludzi bezdomnych, przynajmniej ja o takich
nie słyszałem. Holuję tego jegomościa jak worek piachu, a on,
co chwilę prosi żeby odpocząć, kto ma odpocząć on, czy ja?! Dał do zrozumienia,
że mieszka na tej ulicy (Szpitalnej), ale nie chciał podać adresu, bo mnie nie
znał i trochę się wstydził, a trochę obawiał tego, co wyniknie dalej. W połowie
ulicy zaparł się mocniej na własnych nogach i usiadł na ławeczce przy jakimś
domu, żeby odpocząć.
(Przed wielu domami były proste ławki: dwa paliki wbite w ziemię i na nich deska. ) Po chwili zamiast
iść dalej dał do zrozumienia, że minęliśmy jego dom, poprosił, żeby go tu
zostawić, i gdy będę wracał zawiadomić kompana, z którym pił. (Wymienił numer
domu). Przyjdzie po niego i razem wrócą?
(Myślałem, że może i on tam mieszka?) Wracając przechodziłem koło wspomnianego domu, ale
nie wszedłem na posesję; płot, furtka i zły pies zatrzymały mnie na ulicy. Próbowałem przez krzaki
za płotem zobaczyć numer domu i spostrzegłem dziewczynę, którą chciałem poprosić o pomoc,
ale ona z „wiskiem” uciekła. Nie wiem,
dlaczego była tak bojaźliwa na własnym podwórku, czy miała jakieś przykre
doświadczenia?! Z furią wybiegł z domu
pijany mężczyzna, domyślam się, że jej tata i wykazał więcej śmiałości niż ja.
- Wyskoczył na ulicę. Nie chciał słyszeć wyjaśnień, ani uznać, że mam prawo
znajdować się na ulicy tak samo jak on. Na powitanie wymierzył mi szybki cios w
twarz i zbił na policzku prawe szkło okularów. Moja żona słysząc hałas
przybiegła z mieszkania do nas. Widocznie obserwowała całe zajście przez okno.
Na widok zbędnego świadka zajścia Pijany Obrońca Córki szybko wrócił na swoje
podwórko, a ja z żoną wróciłem do domu.
W korytarzu spojrzałem w lustro, zobaczyłem na twarzy swoje
okulary z pogiętą ramką, bez prawego szkła, zdjąłem je i prostując metalową ramkę myślałem, czy da się
wstawić nowe szkło. Dziwne, ale nie przeżywałem żadnego żalu, ani niepokoju. To
zagadkowe "deja vu" nie było złudzeniem – wyraźnie przypomniałem
sobie sen i zrozumiałem do czego się odnosił. Optyk w Zakładzie przy ul.
Sienkiewicza wstawił mi brakujące szkło.
Święta Wielkanocne przeżyłem z nowym „szlifem” i w lepszej atmosferze rodzinnej. Zrozumiałem że na moją żonę mogę liczyć jak na Pomoc Boską. Prawdopodobnie nie
pamiętałbym o tamtej przygodzie, gdyby nie nowe fakty. Znów te okulary?! Tak.
Tym razem idąc ulicą
Szpitalną wracałem w Niedzielę z Kościoła. Nie zauważyłem jak i kiedy zgubiłem
prawe szkło moich okularów. Dziwne, widziałem dobrze bez niego i dopiero w domu
przed lustrem zauważyłem jego brak.( To
zdarzenie nagle odświeżyło mi pamięć. Nie musiałem zapamiętać faktów sprzed 35
lat!) Szkła nie znalazłem, ale przechodząc kilkakrotnie koło pamiętnego domu
stwierdziłem, że tam już nikt nie mieszka. Zaniedbany pustostan zmierza ku
ostatecznej ruinie. Nie wiem, co się stało z domownikami. Szkoda mi tej
dziewczynki, z powodu której straciłem prawe szkło od okularów, (ale zachowałem
prawe oko - (Za 11,17), szkoda mi kobiety, która szukała domu, bo tam, gdzie mieszkała nie
była u siebie. Zastanawiam się, czy ci
mężczyźni, kiedy wytrzeźwieli chcieliby spotkać mnie ponownie. Tak wiele
pytań bez odpowiedzi… - Jaka siła usunęła stąd tych „ moich” sąsiadów?