poniedziałek, października 23, 2006

Nie znasz dumy afrykańskiej

Po sezonie wakacyjnym wróciłem do domu zmęczony, opalony i jak mi się zdawało, usatysfakcjonowany. Na równym terenie, po powrocie z gór biegłem jak mały samochodzik. Podróż powrotna z Krościenka też miała swój urok. Wyobraź sobie jak kończy się turnus Oazy wielkiej „Nowa Jerozolima” i w jednym dniu teren Pogórza Sudeckiego opuszcza na raz kilka tysięcy uczestników wszystkich formacji składowych i grup. Komunikacja jest jaka była. Wyobraź sobie szok po przyjeździe do miasteczka wielu ludzi na raz. – Pierwszy efekt: w mieście brakuje chleba. Potem piekarze triumfują! Utarg zwielokrotniony. Komunikacja dostosuje się do nowej sytuacji podobnie, pod warunkiem, że decydenci nie będą celowo potęgować tego kryzysu spowodowanego, powiedzmy chwilowym „wyżem demograficznym”. Obecnie może powstałby jakiś ”Sztab antykryzysowy’. – Też sposób! (-Istotna różnica polega na tym, że koniec turnusu nie jest kryzysem, podobnie jak nie istnieje dajmy na to „klęska urodzaju”- nie wiem kto wymyślił takie szyderstwo. Radzę tylko przypomnieć z Biblii historię Józefa, który był namiestnikiem faraona. Plony w latach urodzaju posłużyły do ocalenia wielu ludzi od śmierci w czasie głodu. Patrz: Księga Rodzaju roz. 41- 47.)

Pamiętam jak szliśmy z Ks. Jackiem i innymi „oazowiczami” z naszej diecezji ulicą Kościuszki w Krościenku na Kopią Górkę i u podnóża stały dwie duże ciężarówki (białe tiry z Holandii, jak się nie mylę). Zażartowałem, wskazując na jedną ze stojących na poboczu ciężarówek: „Tym pojazdem będziemy wracać do Krakowa!” Wszystkich to rozbawiło. Na wszelki wypadek pod wieczór Ks. Jacek zapytał kierowcę czy jedzie w tym kierunku i czy nas zabierze, gdy uzyskał potwierdzenie poprosił byśmy byli „w pogotowiu”. Jechaliśmy w „pokoiku” za kabiną kierowcy. (Porozumiewaliśmy się gestami i trochę po angielsku). Kierowca częstował nas orzeszkami i czekoladą. Bardzo ucieszył się z kasety muzycznej z pieśniami uwielbienia, którą otrzymał (zdaje się od Księdza). Około dwudziestej czwartej godziny nikogo nie pytając o drogę podwiózł nas pod sam dworzec w Krakowie, pożegnał się z nami tak serdecznie, jak ze starymi przyjaciółmi i (bez żadnego tłoku) każdy ruszył w swoją stronę. (Nie wiem czy taka analogia będzie stosowna, ale poczułem się jak dworzanin, który „jechał z radością swoją drogą”. Por. Dz 8,39.)

Powrót do pracy podziałał na mnie jak przysłowiowe „sole trzeźwiące”. Nie znaczy to, że prowadzę jakieś „podwójne życie” – codzienne i odświętne, lub jeszcze gorzej: to na jawie i to w snach. - A może jednak...

Przekonałem się, że zawsze komfort psychiczny ma jakąś domieszkę cierpienia. Zaczynam rozumieć, co miał na myśli Leszek Kołakowski mówiąc o „organicznej nędzy doczesności” oraz że „absolut (w sferze doczesnej) jest nieosiągalny”. - A jednak, „co było niemożliwe dla ludzi, tego dokonał Bóg”... Twarde realia Szkoły Zawodowej są jak łan dorodnego zboża, stadion sportowy i poligon wojskowy w jednym. Bez dobrej szkoły nie ma dobrze wychowanych ludzi – to brzmi jak slogan, może lepiej i ostrożniej powiedzieć: jak przysłowie! – Błędne koło – przecież i sam wychowawca musi być (dobrze) wychowany. W ruchu Światło-Życie obowiązuje zasada pracy w grupie rówieśniczej. Właśnie mieliśmy taką grupę. Oprócz rozmów ewangelicznych w Małej Grupie praktykowaliśmy (od czasu do czasu) ewangeliczną rewizję życia. (To takie pobożne ćwiczenie w małej grupie. Jeszcze pobożniejszym ćwiczeniem, i w jeszcze mniejszej grupie, pewnie jest sakrament spowiedzi. – „To należy czynić i tamtego nie opuszczać!” - Mawiają doradcy.) Muszę być wielkim szczęściarzem, bo zaprzyjaźniłem się z Misjonarzem Werbistą z Afryki. To nie przypadek. Miał czas na rozmowę i kawę stosownie do okoliczności. I, jak na misjonarza przystało, był bardzo hojny i uczynny. Opowiedział o dramatycznej zagładzie swej Misji wśród plemion Konkomba wskutek wojny plemiennej. (Cierpiał bardziej niż „Ojciec zadżumionych”, bo nienawiść jest może jeszcze gorsza od tej zarazy!) Opowiedziałem Mu o swym spotkaniu z Ahmedem w pociągu na trasie do Krakowa. Podświadomie liczyłem, że On pomoże mi rozwiązać ten problem.

Początek roku szkolnego w bibliotece szkolnej, gdzie uczniowie wypożyczają wszystkie podręczniki ma, jak zwykle bywa, swe „blaski i cienie”. (Oprócz raczej dość symbolicznych płac przewidzianych za praktyki uczniowskie dla „młodocianych robotników” darmowe podręczniki i mundurki były rodzajem świadczeń „socjalnych”.) To dobry „zwyczaj”... W statystykach podręczniki wchodzą do tak zwanej „średniej czytelnictwa”. To nie jest pomyłka, otóż żeby dobrze skorzystać z obowiązujących podręczników trzeba umieć czytać (przynajmniej w stopniu miernym). Do czytania „lektur” potrzeba nie tylko dobrej zachęty, ale i odpowiednich nawyków, a z tym mają trudności nie tylko „młodociani robotnicy” z zawodówki, którym gdzie indziej się nie „powiodło”. Z tym mają trudności, jak mi wiadomo, także ludzie po wyższych studiach; z tytułami, dyplomami i pracą, którzy w pogoni codzienności nie mają czasu „posiedzieć”, a tego przecież „wymaga” czytanie. „Lektury obowiązkowe w wersji filmowej" i tak zwane „audiobooki” to są kolejne wynalazki „maskujące” niskie wskaźniki czytelnictwa. Jest to wielki luksus, bo w niektórych zawodach można się kształcić i dokształcać (także w czasie pracy zawodowej.) - Te, i podobne myśli cisną się do głowy, gdy milknie hałas przerw śródlekcyjnych, Wraca też problem sprzed wakacji. Pod koniec roku szkolnego najpierw uporałem się ze zwrotem (tj. odbiorem od uczniów) podręczników, kartami obiegowymi i roczną statystyką. Teraz muszę ponownie przebadać „strukturę księgozbioru”. W programie „ministerialnym” języka polskiego Biblię zaliczono do lektury podstawowej. Przed wakacjami myślałem bardzo konkretnie o zakupie stu Biblii. (Według norm bibliotecznych powinna przypadać jedna lektura na trzech uczniów. Wiedziałem, że na to zabraknie pieniędzy. Dyrekcji może wydać się podejrzane, że chcę kupić aż tyle egzemplarzy Biblii - czy to ma być nowe miejsce na Oazę Wielką?! -A któż to wie...)

Ostatecznie byłem gotów dokonać tego zakupu bez zgody i wiedzy Dyrekcji. Program ministerialny nie podlega negocjacjom, ani nie jest atrapą czegoś innego! Racja jest po mojej stronie – myślałem. I w prostocie zapytałem: „Boże skąd mam wziąć pieniądze?” Nawet nie zauważyłem jak szybko Pan Bóg odpowiedział dając mi na ten cel okrągłe sto dolarów, czyli dokładnie tyle, ile w tym czasie było potrzeba. Poczułem się dość nieswojo, że dopiero teraz zrozumiałem sens gestu Ahmeda w pociągu. Przecież On mówił: „Ja Bogiem daję!” – może chciał wypełnić wolę Bożą, a ja mu nie pozwoliłem. Nie wiem czy zachowałem się właściwie, ale wiedząc o świadkach tej rozmowy, że są kolegami mego syna myślę sobie: lepiej żeby mówili, że nie przyjąłem stu dolarów od „podchmielonego” nieznajomego, niż mieliby ogłosić, że wykorzystałem nie tylko sytuację, ale i człowieka... Tak się pocieszałem. Z drugiej strony odkryłem w „czytance” do języka polskiego cztery przewidziane programem teksty biblijne: O Potopie i Arce Noego, Hiobie, Miłosiernym Samarytaninie oraz o Dobrym Pasterzu. - Teraz byłem prawie spokojny... Ciekawe co na to powiedziałby znajomy O. Ryszard Misjonarz SVD?!

Przy najbliższej okazji pojechałem na kawę i ważną rozmowę. Po przerwie sprawa trochę „ostygła” i można się było bez emocji, na trzeźwo, zastanowić nad szczegółami. Ojciec Ryszard podszedł do sprawy z właściwą sobie szczerością i prostotą: „Nie znasz dumy afrykańskiej!” – Powiedział. – „Ty go po prostu upokorzyłeś, a może i trochę, niechcący tj. całkiem nieświadomie, obraziłeś.” – Chociaż w swej odmowie przyjęcia tych pieniędzy nie widziałem do tej pory motywów egoistycznych, teraz z upływem czasu problem jakby narasta... Po pierwsze Bóg nie ma względu na osoby - ten człowiek właśnie mógł wypełnić wolę Bożą! Po drugie zadałem Bogu pytanie: „Skąd mam wziąć pieniądze na Biblie?” I nie usłyszałem odpowiedzi (-pewnie w obawie o swą opinię w oczach „paczki” niedojrzałych młodych ludzi.) Po trzecie chcąc w oczach Ahmeda uchodzić za „prawego” może i w jego odczuciu podświadomie postąpiłem jakby „z pozycji wyższości”... - Mój dyskomfort rósł jak na drożdżach. – Żeby jakoś się odnaleźć powiedziałem pojednawczo: „Gdybym miał Jego adres, wyjaśniłbym Mu, że nie jestem rasistą i złożył życzenia na święta Bożego Narodzenia”.

Około pół roku po mojej wakacyjnej podróży do Krościenka, tym razem wracałem z Południa Polski: z Raciborza na północny wschód - jeśli dobrze pamiętam - mógł to być pociąg z Zakopanego przez Kraków i Warszawę do Gdyni. - Nie jestem pewien czy wsiadałem w Raciborzu, czy w Rybniku, ale w Katowicach tłok był całkiem „sezonowy”. - Święta, sezon urlopów zimowych i narciarski.) W najbliższym czasie miałem przed sobą całą noc w pociągu.

Z wielkim trudem przeciskałem się przez wąski korytarz między przedziałami omijając śpiących pasażerów i ich okazałe bagaże. Nie dopuszczałem nawet myśli żeby podróżować na korytarzu (minęły już te trudne lata, kiedy stałem nad zderzakami w łączniku między wagonami!). Wsuwam głowę do przedziału i bacznie lustruję czy nie ma wolnego miejsca. Już się wycofywałem, gdy usłyszałem: „Nie ma wolnych miejsc!” Wróciłem, spojrzałem w stronę skąd dochodził damski głos i co widzę? – Jedna pani leży sobie na dwóch miejscach; Moja Informatorka siedzi obok. - Zawstydziła się i powiedziała: „Przepraszam, ale chciałam pana oszukać, żeby koleżanka mogła trochę pospać”. Uśmiechnąłem się i zażartowałem: „Odkąd jeżdżę służbowo mam miejsce siedzące!” Koleżanka już usiadła i zrobiła mi miejsce. Usiadłem. W klapie miałem srebrnego „gołąbka”. –„Holy Spirit? – Zapytała. - Cześć! Jestem Ivona z Kościoła Zielonoświątkowego”. Przedstawiła się.Powiedziała też, że uczyła języka polskiego w Łodzi, w szkółce dla studiujących w Polsce obcokrajowców. Zapytałem o Ahmeda. (Była pewna, że uczyła także Ahmadu), nadto potwierdziła wszystkie znane mi szczegóły i dała swój i Jego aktualny adres zamieszkania.

Chwała Panu! O, jakże Bóg jest Wielki!

czwartek, października 12, 2006

Rozmowa za 100 $


Na peronie [poruszenie – za chwilę wjedzie pociąg pospieszny „Beskidy” (kursujący w sezonie letnim z Gdyni do Jeleniej Góry; od Krakowa jako osobowy). Koniec czerwca: początek szkolnych wakacji letnich i sezon urlopowy zapowiadają wzmożony ruch turystyczny. – Nie lubię tłoku. Do Nowego Targu czeka mnie ok. 9 godz. w pociągu, a potem jeszcze ok. godziny autobusem do Krościenka. Mam nadzieję, że na „Oazę” przybędę z Bożą pomocą we właściwym czasie.
(Upał umiarkowany, jak na tę porę roku, ale ubiór i bagaż potrafią wycisnąć pot.). Na chwilę zdejmuję plecak
i „lustruję” czy wszystko wziąłem: rzeczy osobiste, śpiwór, karimata, teczka podręczna, a na samym wierzchu prowiant i Biblia. (I tak na ogół dopiero na miejscu okazuje się, czego brak.)

Uczę się ograniczać swój „ekwipunek” do tego, co „niezbędne”, ale z wiekiem bagaż nie maleje. Czy to początek „filisterskich” przyzwyczajeń?! (-Nawet z krawata i marynarki nie łatwo zrezygnować – przecież będę świętował!) Usprawiedliwiałem się sam przed sobą. Nagle pociąg wjechał na peron i wyrwał mnie i innych podróżnych z rozleniwienia
i pozornego spoczynku wywołanego upałem. Pierwsza fala wsiadła jakby z rozbiegu. Po co się tłoczyć? Spokojnie. Peron stopniowo pustoszeje. Wsiadam i szukam odpowiedniego przedziału. Wszędzie pełno (przeważnie) młodych ludzi. - „Atmosfera” ożywienia udziela się. Omijam przedziały dla palących i te, w których jest hałas. O, nawet grają w karty – dawniej w publicznych miejscach było to zakazane, a tu piją piwo. – Młodzi mężczyźni wyglądają na „rezerwistów”. – Wolę podróżować ze studentami lub uczniami, jeśli mam wybór. Planuję poczytać i porozmawiać. (Cały dzień w podróży to jest już atrakcja sama w sobie). – Odkrywam to ciągle na nowo odkąd otrzymałem na tę okazję specjalne błogosławieństwo.

Jeśli dobrze pamiętam
to się wydarzyło dwunastego marca osiemdziesiątego drugiego roku, gdy czytałem rozważanie z modlitewnika Spurgeona: Klejnoty Obietnic Bożych. Wchodzę do przedziału. „Dzień dobry! – Można?!” – „Proszę bardzo!” - Pada zachęta. ”Chwała Panu, mam miejsce siedzące!” – Myślę; dziewięć godzin w pociągu nie zmęczy mnie za bardzo. Zerkam na pasażerów. – Sympatyczni młodzi ludzie – może studenci? Robią wrażenie jakby się znali. (- „Paczka”?!) Po uwolnieniu się od bagaży zdejmuję marynarkę, wyciągam z teczki książkę i zabieram się do lektury. (Mimo woli słyszę rozmowy potwierdzające mój domysł – współpasażerowie są studentami. - Później dowiedziałem się, że byli to koledzy szkolni mojego syna. – Świat jest jak globalna wioska!)

Zanim pociąg ruszył „dosiadł” jeszcze jeden student, ale nie z tej „paczki”. – Jego „tropikalna” uroda sugerowała, że jest Afrykańczykiem. Bardzo chciał wkupić się do „towarzystwa” studentów, proponował nawet „drinka”, ale zignorowali go. Przybysz nie zrezygnował od razu, ale czułem, że został upokorzony. ( - Wyglądało na to, że był trochę „podchmielony” i z jakiegoś powodu bardzo zależało mu na rozmowie). Zadał zagadkę – była to układanka z zapałek – pewnie rebus matematyczny. „Studenci” nie podjęli tematu. Kątem oka śledziłem sytuację, poczułem jak bardzo to go dotknęło i naraz chęć czytania „odeszła mi” zupełnie. Schowałem książkę i poprosiłem Przybysza żeby ze mną podzielił się swą zagadką. Propozycja wyraźnie go ucieszyła. –Zagadka była trudna i nie mogłem się zdecydować, która z trzech możliwości jest prawidłowym rozwiązaniem. - To wyraźnie zaimponowało „matematykowi”- sugerował, że wszystkie rozwiązania są prawidłowe, ale przedtem myślał, że jest tylko jedno możliwe rozwiązanie. (O ironio, często i mnie takie myślenie „ograniczało” wolność wyboru.)

Przy okazji wyjaśniła się większa zagadka. – Szukał towarzystwa do drinka, bo zdarzyła się rzecz nadzwyczajna: urodziła mu się córeczka. Pogratulowałem mu i wyjaśniłem, że jestem abstynentem i nie piję alkoholu, bez względu na „ważność” okazji. – Nie bardzo zrozumiał
o co chodzi. Próbowałem więc przedstawić mu „wielki” problem alkoholizmu w naszym kraju, z którym „boryka” się Ruch „Światło-Życie” oraz Krucjatę Wyzwolenia Człowieka, do której przyłączyłem się dobrowolnie, żeby pomóc ok. 5 milionom alkoholików wyzwolić się z ich nałogu. Słuchał z uwagą, a potem lakonicznie podsumował: „Najpierw wszystkimi siłami, i w sposób przemyślany stwarzacie problem a potem go zwalczacie?! („Nie ja strzelałem z Aurory!” Powiedział kiedyś pewien Redaktor. I ja tak bym chciał się pocieszać; w duchu jednak czuję, że to nie tak: a gdzie jest moja odpowiedzialność?!)
– Po chwili powiedziałem, że właśnie jadę na rekolekcje wakacyjne naszego Ruchu, na dwa tygodnie do Krościenka nad Dunajcem.
Przybysz powiedział, że ma na imię Ahmadu i na potwierdzenie tego, że mówi prawdę, pokazał mi dowód osobisty. (- Jako obywatel Senegalu miałby tylko paszport, ale ponieważ poślubił Polkę ma również dowód osobisty). Wyznał, że jego żona Basieńka, która urodziła mu córeczkę czeka na niego w Krakowie, gdzie razem mieszkają. Jak się w dalszym toku rozmowy okazało jego studia matematyczne na AGH były już dość zaawansowane (właśnie pisał doktorat.) Był tak szczery, że obawiałem się o jego bezpieczeństwo. (Jak to się stało, że dorosły człowiek zachował duszę dziecka?!)

Pan Ahmadu bardzo zainteresował się tym Krościenkiem, (bo jest jeszcze inne Krościenko w Bieszczadach), jak też rekolekcjami, Ruchem „Światło-Życie” i Krucjatą Wyzwolenia Człowieka. Próbowałem jakoś w miarę sensownie zaspokoić jego ciekawość, chociaż nie wiedziałem, co z tego może wyniknąć.
(Ufam, że to spotkanie musi znaczyć więcej niż wspólna przestrzeń w pociągu, na którą pasażerowie godzą się najczęściej z racji i z konieczności podróżowania. O tym powiem nieco później, przy innej okazji.)

Krościenko nad Dunajcem – krajowe centrum Ruchu „Światło-Życie” to niewielkie miasto górskie usytuowane (prawie) wzdłuż doliny Dunajca, „otoczone” Beskidami leży w niedalekim sąsiedztwie od nowoutworzonego, sztucznego Zalewu w Czorsztynie. Oddalone ok. 6 km od Krośnicy z jednej strony, a w dole Dunajca o tyleż samo (jest oddalone) od Szczawnicy, gdzie są słynne uzdrowiska. Od kilku wieków czerpie się tam lecznicze wody zdrojowe (ze źródeł zwanych „szczawami”). Krościenko swoim krajobrazem i prostotą stylu życia przypomina Ziemię Świętą. – Ono jest też dla wielu jakby Ziemią Obiecaną. (Jeśli można użyć takiej analogii z uwagi na wielkie rzeczy, które się tam dzieją.) Mam na myśli nie tylko wspaniały wypoczynek w plenerze; - szybką regenerację organizmu, odzyskiwanie zdrowia i siły do życia, ale i to wszystko, co przy okazji rekolekcji dzieje się w sferze ducha. Na polach żniwa, a tuż obok w ośrodkach Oazy Nowego Życia trwa radosne świętowanie przez piętnaście dni. Przedziwna przemiana odbywa się wskutek przeżywania przez uczestników prawd opisanych w Biblii. Wiara w Boże Obietnice często, choć nie zawsze i koniecznie, jest potwierdzana przez znaki oraz przedziwne wydarzenia. Rzeczywistość obok nas: codzienne zdarzenia i ludzie, których sekretów zaledwie „dotykamy” słowami, ta zwykła - „niezwykła”... Czy ma odejść w niepamięć, w nieświadomości, nie zauważona?!

Konduktor sprawdził bilety a teraz ponownie przechodząc wzdłuż przedziałów zapytał: „Czy ktoś się dosiadł?”. Pan Ahmadu był, jak mi się wydawało, wyraźnie i w nowy sposób poruszony. Zainteresowanie, wręcz ekscytacja czymś nieznanym chwilowo wyciszyły napięcie emocjonalne towarzyszące jakże aktywnemu oczekiwaniu na spotkanie z żoną (Basieńką) i ich maleńką córeczką.

Upał w pociągu nie dawał się we znaki. Przez otwarte okna wpadał strumień świeżego powietrza. Pilnowałem, żeby w miarę możliwości nie siedzieć w przeciągu; czasem pojawiają się problemy, gdy powieje na spocony kark. Podchmieleni „rezerwiści” zachowywali się ciszej – pewnie zmęczeni posnęli? Zaraz po konduktorze, który opuścił skład, pojawił się inny „funkcjonariusz”
z dwoma olbrzymimi torbami turystycznymi, na oko, wyjątkowo ciężkimi... Nie szukał jednak miejsca siedzącego – widocznie zależało mu żeby zdążyć „załatwić interes” na postoju. Szybko przechodził zaglądając do przedziałów i pokrzykiwał: „Browarek! Jasne pełne! Komu piwko?!” Jakieś ożywienie i hałas – czyżby „rezerwiści” się obudzili? - Poza tym, mimo upału, tylko pojedyncze zamówienia?! - A więc wysiadka! (Nawiasem warto dodać, że cena niezbyt zachęcająca – mniej więcej trzykrotna przebitka w stosunku do tego z kiosku to nie zachęta.)

Czas na przekąskę. Częstujemy się nawzajem. Najpierw wspaniałe bułeczki
z kawą z termosu potem wczesne winno - kwaśne jabłka. Cymes! Jeszcze cukierki miętowe nadziewane! Do Krakowa zostało około godzinę drogi. Pięć godzin minęło jak program rozrywkowy... Mój rozmówca – po chwili zastanowienia wpadł na wystrzałowy pomysł. Wysiądzie w Krakowie, żeby uściskać i ucałować żonę i córeczkę, a potem, jeśli się zgodzą go „odprawić”, dojedzie do mnie na „Oazę” do Krościenka.

Pociąg z Krakowa przez Habówkę do Nowego Targu wlecze się długo pod górę, więc autobusem może „dogonić” mnie jeszcze w Nowym Targu, albo lepiej prosto do Krościenka! Zastanawiałem się czy zapał Ahmeda nie ostygnie tak nagle, jak miniony upał. Postanowiłem jednak dać mu czas, aby ochłonął. Chciał jakieś „materiały” piśmienne na temat Oazy. Miałem książeczki o Czterech prawach duchowego życia i zeszyty formacyjne opracowane przez Ks. Franciszka Blachnickiego i jeszcze jakieś „traktaty”. Dałem mu te rzeczy, których nie potrzebowałem, inne były w kiosku oazowym na Kopiej Górce.

Z pietyzmem obejrzał moją Biblię i „ikonki” które są używane jako zakładki – przeważnie były to różne fotografie. Na koniec wyjął pieniądze i chciał mi dać banknot studolarowy! Powiedziałem, że nie mogę przyjąć od niego tych pieniędzy. Wówczas pokazał mi plik, który ledwie obejmował dłonią: 2000 $ (swoje stypendium doktoranckie) potem wyjaśnił: „Ja Bogiem daję!” (Wcześniej powiedział, że jest muzułmaninem). Był zmieszany i zakłopotany bardziej niż ja. Czułem, że nie przyjedzie...

piątek, października 06, 2006

Telefon do Pana Boga


W styczniu ksiądz chodził po kolędzie. Nasza „grupa domowa” studium Biblii zawiązała się (w hotelu robotniczym) pod koniec tygodnia modlitw o jedność chrześcijan. - Czy tak szybko pojawia się owoc modlitwy? -„To zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe” - mawiają różni sceptycy. - Czy ten stan rzeczy utrzyma się dłużej? Pożyjemy zobaczymy. Spotkania w hotelu robotniczym były mniej burzliwe niż na początku i coraz bardziej regularne. Atmosfera konfrontacji stopniowo przybierała jakby nową „fazę”. – Zasada „moje lepsze” nie sprawdziła się. - Wspólne dążenie do prawdy - czy to ma być ta nowa „lepsza” możliwość?! Nadal, od pierwszego spotkania, mamy mieszane grono uczestników:(katolicko -prawosławno-baptystyczno-zielonoświątkowe. No i dobrze!

Najstarszy z uczestników brat Budnik, po pierwszej „ostrej dyspucie” postanowił, że jego noga więcej tu nie postanie. Następnym razem powiedział: „szczerze chciałem tu więcej nie przychodzić, ale Duch Święty kazał mi iść.”

Nie skory do kompromisów brat postąpił wbrew sobie - czy było warto?! Tego nie da się od razu ocenić
i rozstrzygać. Jednego był pewien, że nie godzi się w ogóle, a w czasie naszej rozmowy ewangelicznej w szczególności, „licytować” jak „karciarze” i na każdy jeden werset z Biblii odpowiadać „mocniejszym cytatem”. Na to nie można pozwolić! – Z drugiej strony – czy Słowo Boże może samo sobie przeczyć? - Wykluczone! - Po cóż więc bać się „kłopotliwych” porównań? Po rozważeniu tych zastrzeżeń starszy brat B. odbył ze mną zasadniczą rozmowę – właśnie nie chciałby żebyśmy „licytowali” swoje argumenty podpierając się Słowem Bożym „jak karciarze”. - Póki co, to jest jego problem – pomyślałem.

Moim zaś zwyczajem było szukanie Słowa Bożego przez „otwieranie Biblii”. - Na ogół otrzymywałem odpowiedź na określone pytania, ale miałem też swobodę wyboru „fragmentu” tekstu i w związku z tym pojawiła się wątpliwość. Z większego kontekstu mogłem opuszczać to, co mi „nie pasowało” – według „widzi mi się” ?! To była całkiem „nie wydumana" trudność.

Obaj z bratem B. w duchu szczerości wypowiedzieliśmy przed Panem to, co nam leżało na sercu. Miałem pokój mimo istniejącej różnicy zdań...
Wkrótce potem pojechałem z bratem Kazikiem do Warszawy. (Późniejsze dziwne zbiegi okoliczności stały się nową zagadką). W Kaplicy obok Hali Mirowskiej było stoisko z książkami - bardzo dobrze zaopatrzone. A były to przeważnie komentarze Biblii, powieści o jej bohaterach lub traktaty oparte o Słowo. W krótkim czasie kupiłem cały duży karton upragnionych lektur.

Miałem
w planie, jeszcze przed powrotem do domu, odwiedzić siostrę Michalinę. Mój bagaż ważył teraz ponad dziesięć kilogramów. Pomyślałem, „Panie Boże, nie chcę z tymi książkami jeździć po mieście tramwajami i autobusami. Wolałbym już nie obciągać sobie rąk”. Już na koniec przypomniałem sobie i zapytałem o kalendarz biblijny „Łuczi swieta na każdyj dień” (w języku rosyjskim wydawany przez ewangelików, czy baptystów z Korntal w Niemczech). Z boku usłyszałem zaskakującą odpowiedź: „Niet i nie nada!”

Stoisko razem ze mną „przeczesywał” nieznajomy brat z Rosji. Najwyraźniej chciał zwrócić na siebie moją uwagę. Powiedział, że wraca do Grodna przez Białystok i może mnie podwieźć do domu
swym samochodem. Zaproponowałem życzliwemu Pomocnikowi, aby wziął tylko moje książki i brata Kazika, który czekał na mnie na Dworcu Wschodnim. (Po powrocie od Siostry odbiorę książki od Kazia już w Białymstoku). Czekając na autobus 126 na słupie obok przystanku zauważyłem plakat wielkości kartki papieru formatu A4: mężczyzna z wąsami, w mundurowej czapce z paskiem pod brodą, wskazywał palem ogłoszenie – „języki obce: niemiecki i angielski - nauka, przekłady itp. obok - telefon kontaktowy... i godziny lekcji...” Zapytałem w myśli: „Co to za ZOMO czy ORMO (ten mężczyzna na plakacie)? - Czy to nie jest prowokacja? Kto udziela tych lekcji i kto umieścił tutaj ten plakat?”

Była sobota wieczór; w niedzielę -
w nocy wróciłem z W-wy do Białegostoku. Pomyślałem o kartonie z książkami.– Jak mam je przewieźć rowerem? Nie mam plecaka. W odpowiedzi na to w poniedziałek ok. g.10.00 Siostra Krystyna spod Ełku przywiozła mi plecak! - Ekspresowe tempo!!! Również magister K. z W-wy szukał mnie tego dnia, ale przyszedł nazajutrz, bo nie zastał mnie w domu. – Miał cztery nie rozcięte plakaty . Wyjaśnił, że „mężczyzna z plakatu to nie ZOMO, ani ORMO, lecz przedwojenny angielski marynarz „ściągnięty” z zachodniej reklamy. - Lekcji udzielam osobiście, a plakaty rozwiesili po mieście moi ludzie”. Zapytał jeszcze: „Gdzie widziałeś w Warszawie taki plakat? Pomyślałem: „Co to ma znaczyć, że ten człowiek przyjechał 200km w ciągu trzech dni i odpowiada mi na pytania, których mu nie zadałem?!” Nadto jest „corpus delicti” (dowód rzeczowy, że mówi prawdę)?!
W myśli otrzymałem odpowiedź: „Pytaj Mnie, a Ja ci odpowiem!” –Ta sytuacja była propozycją nowego rozwiązania. - Coś się dzieje teraz inaczej! Zamiast „otwierać” Biblię by znaleźć odpowiedź na problem miałem pytać?!

- Skąd ta propozycja? – Czy to jest cytat z Pisma Świętego? Nie wszystko jeszcze rozumiałem... Za dużo było tych nie przypadkowych splotów zdarzeń i korzystnych okoliczności. Początkowo zainteresował mnie pewien werset Biblii: „Zwrócił się Pan do Hioba i rzekł: Niech przeciwnik Wszechmocnego odpowie. Niech zabrzmi głos krytyka Boga!” Hi 40,1-2

„Posłuchaj, proszę. Pozwól mi mówić! Chcę spytać. Racz odpowiedzieć!” Hi 42,4. Oba te cytaty nie odpowiadały duchowej propozycji, którą otrzymałem, ale może Pan Bóg chciał, abym uznał swoje bankructwo i nieznajomość Biblii?

Nadal nie rozumiałem do końca o co chodzi. Jakiś czas musiał upłynąć zanim myśl o nowym dialogu „oswoiła się” cokolwiek. Uczyłem się czegoś całkiem szczególnego, ekscytującego, co wciąż budzi mój zachwyt i dreszcz emocji...

Kiedyś jadąc rowerem do Supraśla zauważyłem w lesie przy szosie żołnierza z opaską na ramieniu, z nietypowym karabinem na plecach i w dziwnym kapeluszu (podobnym do wietnamskiego - z tropiku). Nie zastanawiałem się wiele co on tam robi.

Wszystko wyjaśniło się później. O godz. 18.00 Msza Św., potem spotkanie Małej Grupy z rozważaniem Słowa Bożego i kolacja. Trzeba było wracać już po 22.00. Ledwie dojechałem do głównej drogi, gdy moją czujność wzbudził dziwny hałas. Było już prawie ciemno. W mroku zauważyłem wolno jadące, „gęsto” za sobą, samochody. -Cóż to ? Najwyraźniej kolumna wojska!

Kobiety z chodnika zauważyły moje niezdecydowanie. – „Niech pan nie jedzie! - Prosimy tu dzisiaj zanocować! - Ruscy jadą! Będzie wojna, czy co?!” Nie mogłem w to uwierzyć. Ostatnią rzeczą, jaką chciałbym zrobić jest zmiana planu. Nie mogę, przecież nie jestem gotowy! Najbardziej rozsądne wydawało się teraz powstrzymanie się od działania. Zaczekam na dalszy bieg wydarzeń i wtedy zadecyduję. Inni w takich okolicznościach potrafią szybciej myśleć i działać, albo najpierw działać , a potem myśleć.

Czekałem około 45 min. aż kolumna wjechała do lasu. Odczekałem jeszcze chwilę, by zachować dystans i ruszyłem w zupełnych ciemnościach. Myślałem sobie – „Oni mnie nie zauważą?! Ilu ich jest? Co oni tu robią? Dokąd jadą i po co?” Nie ujechałem pół kilometra, gdy ktoś niewidoczny, znajdujący się na ścieżce obok szosy oddzielonej od jezdni pasmem wiekowych lip, jak tylko się z nim zrównałem pozdrowił mnie po imieniu, po czym podał meldunek: „Pułk ruskich jedzie na poligon do Orzysza na manewry; cztery transportery opancerzone...” - Odpowiedziałem na to pozdrowienie i podziękowałem za informację. Dopiero po chwili dotarło do mnie „niejakie” zdziwienie, że przecież odpowiedział dokładnie na moje „pytania zadane w duchu” podając zwięzły meldunek, jak w wojsku.

„Zbiło mnie z tropu” i to, że nie wiedziałem kto to był. Bardziej jednak cieszyłem się tym lepszym rozwiązaniem. – „A więc nie ma wojny! Ruscy jadą tylko na ćwiczenia!” Chwała Panu! - „Ta Cisza wokół ma wielką wartość muzyczną!” „Pieśń bez słów?” - Przemknęło mi przez myśl.

Odkrycie w Biblii Bożej propozycji „niezwykłego” dialogu (Jr 33,3) zmusiło mnie do zastanowienia jak mało miałem wspólnego z Jeremiaszem. – Lubiłem zabawy i rozrywkę. Nie umiałem słuchać, zagłuszałem ciszę. – Jeremiasz wyznał jakby ze smutkiem: „Nigdy nie zasiadałem w wesołym gronie, by się bawić; pod Twoją ręką siadałem samotny, bo napełniłeś mnie gniewem. Dlaczego mój ból nie ma granic, moja rana jest nieuleczalna, niemożliwa do uzdrowienia? Czy będziesz więc dla mnie jakby zwodniczym strumieniem, zwodniczą wodą? Dlatego to mówi Pan: Jeśli się nawrócisz, dozwolę, byś znów stanął przede Mną. Jeśli zaś będziesz wykonywać to, co szlachetne, bez jakiejkolwiek podłości, będziesz jakby moimi ustami. Wtedy oni się zwrócą ku tobie, ty się jednak nie będziesz ku nim zwracał. Uczynię z ciebie dla tego narodu niezdobyty mur ze spiżu. Będą walczyć z tobą, lecz cię nie zwyciężą, bo Ja jestem z tobą (...) - wyrocznia Pana.” Jr 15,17-20.

Od dawna usilnie broniłem się przed zmianami w swoim myśleniu i postępowaniu. Wiele chciałem czynić ze względu na Pana Boga, lecz Go słuchać nie umiałem. Czułem, że do mnie Bóg kierował słowa – „to mówi Pan: Jeśli się nawrócisz, dozwolę, byś znów stanął przede Mną. Jeśli zaś będziesz wykonywać to, co szlachetne, bez jakiejkolwiek podłości, będziesz jakby moimi ustami. Wtedy oni się zwrócą ku tobie, ty się jednak nie będziesz ku nim zwracał” – Bóg mówi także do mnie?! - Mam iść pod prąd? Dlaczego ja?!

Trudno wyrazić słowami jak ważna jest Obecność kogoś bliskiego, Przyjaciela, Powiernika, Informatora i Doradcy. – Bóg nie milczy! „Wołaj do Mnie, a odpowiem ci, oznajmię ci rzeczy wielkie i niezgłębione, jakich nie znasz.” Jr 33,3. W Biblii angielskiej ten wiersz zaczyna się od słów „Call unto me...” – „Call” - w jęz. angielskim znaczy telefon lub „to call” – telefonować. Odkryłem po latach, że ta nowa propozycja dialogu – gorąca linia między mną, a Panem Bogiem – wymaga mojego nawrócenia. Najważniejsze jest to, że On dał swą Obietnicę, a ja znam „telefon” do Pana Boga!