środa, września 27, 2006

Wakacje z Panem Bogiem

Nie mam pamiętnika, ani kroniki z tego czasu. - Wszystkie wakacje, spędzone na posłudze ewangelizacyjnej w Krościenku i okolicach podczas rekolekcji (przeważnie dwa lub trzy turnusy po kolei) tworzą jeden ciąg, jakby nie było przerw między nimi. Był to czas wspaniałej przygody (piszę w czasie przeszłym, ale to nie jest nekrolog). Film pojawił się w przededniu jubileuszu jasnogórskiego - wspaniały pretekst, aby cała Polska wzięła udział w ewangelizacji wg. planu „Ad Christum Redemptorem". Razem z filmem, w prezencie od Braci „Agapowców”, przybyły do Polski projektory „szpulowe”. był w Ruchu ŚWIATŁO-ŻYCIE od 80r. - jeśli się nie mylę - „udostępniany tylko w oprawie nabożeństwa”. (Nie było to nawet w potocznym sensie kino objazdowe).

Zastanawiam się dlaczego tak wielu (nie tylko Polaków) w tym czasie przeszło przez „oazy wakacyjne” i nawróciło się. Nie pamiętam ile razy sam, przy tej okazji, widziałem film . Dla orientacji powiem, że w pewne wakacje, podczas letnich turnusów, wyjeździliśmy limit gwarancyjny nowym „fiatem” służbowym. (- Zakup ks. Moderatora H. B.). Oprócz wyjazdów do punktów rekolekcyjnych w promieniu 100 km od Krościenka był jeden wyjazd na ślub pewnej „pary oazowej” do Krakowa. Jurek M., kierowca i operator projektora, zwykle mówił świadectwo swego nawrócenia, a ja orędzie o zbawieniu w Chrystusie Łatwo było zauważyć, że Krościenko swoim krajobrazem i prostotą życia bardzo przypominało Ziemię Świętą.- Ludzie oglądając film przyswajają sobie Ew. Św. Łukasza, a potem pokonują górskie szlaki, całe pokolenia przechodzą tamtędy „jakby wpatrzeni w Niewidzialnego”. Wraz ze zmęczeniem fizycznym odzyskują zdrowie i radość życia. Myślę, że skuteczne jest uczenie się Prawd Jezusowych w drodze i na górskich łąkach - gdy wchodzą nie tylko do głowy i serca, ale i w mięśnie, i w kości. - Projekcji filmu towarzyszyła też modlitwa i walka duchowa. – Pewnej niedzieli wróciliśmy z Jurkiem M. na kolację, po obsłudze trzech oaz poza Krościenkiem. Ks. Leszek zapytał przy stole - Dziś niedziela - dodał. Odpowiedziałem nieśmiało - Za chwilę do stołówki weszło dwóch księży z diecezji białostoskiej. – Chcielibyśmy odprawić Mszę Św. w kaplicy , bo do tej pory byliśmy w drodze”. – Oznajmili. Tego dnia na Mszy Św. o godz. 19,00 w kaplicy było tylko czworo ludzi: dwaj celebransi, Siostra Zakrystianka i ja.

Pewnego razu rozciągnął się nam pasek od projektora i nie mogliśmy dalej wyświetlać filmu. Modliliśmy się, a potem Jurek (młodszy operator i fotograf) do przerwy obracał szpulę z taśmą palcem, a po zmianie szpuli zrobił nowy pasek ze sznurówki od swego buta. - Ludzie zupełnie nie zrażali się trudnościami technicznymi. Akcent całości stanowi ostatnia, podsumowująca część filmu: decyzja i modlitwa o przyjęcie Jezusa jako swego Pana i Zbawiciela. Zachęta, aby
z wiarą zachować pewność zbawienia, modlić się codziennie, czytać Pismo Św. , spotykać się z innymi ludźmi wierzącymi oraz pamiętać o wspaniałych obietnicach Jezusa.
Wszystko zaczęło się zmieniać
w moim życiu kilkadziesiąt lat temu. – Jaki był początek? - Jeśli dobrze pamiętam, było to w czerwcu ‘76r. – Mój nowy znajomy (zdaje się z Politechniki Białostockiej) jakby bez powodu, dał mi Nowy Testament w języku angielskim. - Wydawnictwo: „American Bibel Society”. Miałem już z tego wydawnictwa Ewangelię wg. Św. Jana. - Jako dodatek do tekstu z Biblii, na końcu książeczki w niebieskiej okładce z krzyżem na kuli ziemskiej, był zbiór cytatów z Pisma Św. zatytułowany: Droga Zbawienia. (Kluczowe prawdy wiary i Boże Obietnice). Poniżej: moja decyzja poddania życia Jezusowi Chrystusowi, dalej miejsce na datę i podpis. (Wstawiłem tam datę i mój podpis pod osobistą decyzją.) Do Krościenka nad Dunajcem - Centrum Ruchu Światło-Życie, udaliśmy się grupowo. Byłem zdziwiony i nie mało wzruszony nowym odkryciem. - Dave W. - Amerykanin z Ruchu Agape, na konferencji w ramach tzw. Szkoły Apostolskiej, powiedział, że przed przyjazdem na rekolekcje modlili się o każdą osobę, która miała przyjechać na Oazę. - Był też dowód: Ewangelia Św. Jana i Nowy Testament w języku angielskim pochodziły z darów Campus Crusade For Christ z USA (od Agapowców), i z ich wydawnictwa. - Nie tylko modlili się o mnie, ale Pan Bóg potwierdził ten fakt materialnie i ja sam mogłem się o tym przekonać! W czasie koncertu i Nabożeństwa Ewangelizacyjnego w Kaplicy Dobrego Pasterza w Krościenku, kiedy tam byłem po raz pierwszy, w pamiętnym ’76 r. klęczałem z zamkniętymi oczami i płakałem. Przy niemal wygaszonym świetle, aby nas nie krępowało, że właśnie większość z obecnych płacze, rozległo się wezwanie aby podnieść do góry rękę na znak zaproszenia Jezusa do swego życia i przyjęcia Go jako osobistego Zbawiciela i Pana, który z miłości do mnie poniósł za mnie śmierć na krzyżu, przebaczył mi grzechy i obdarował łaską życia wiecznego. - Od podjęcia tej decyzji zależy cała moja (i nasza) przyszłość i to, gdzie i z kim spędzę całą wieczność. (Uroczyście wyraziłem to, co już wcześniej oznaczało złożenie mego podpisu w Ewangelii Św. Jana, przed przyjazdem do Krościenka.) Wtedy zrozumiałem też co miał na myśli św. Augustyn, gdy powiedział, że „Raz wybrawszy codziennie wybierać muszę”.

Między turnusami „oazowymi”, które trwały wtedy piętnaście dni, stosownie do piętnastu tajemnic Różańca, były przerwy zbyt krótkie, i nie warto było „psuć sobie wakacje” zbyt długimi podróżami. Z uwagi na pracę w następnym turnusie, musiałem być gdzieś w pobliżu Krościenka. Wówczas wyjeżdżałem do przyjaciół z Krośnicy lub do Zakopanego (zależnie od otrzymanego zaproszenia i innych okoliczności). Tadeusz, kolega po fachu i pielgrzym „jasnogórski” lubił pogadać - w wakacje miał sporo wolnego czasu - chętnie wyciągał mnie na górskie spacery. Tego roku opowiedział mi dość ponurą historię: spłonęła tzw. „Albertówka” – tj. schronisko dla bezdomnych w Zakopanem im. Brata Alberta. (Wcześniej ktoś opowiadał, że w kręgach partyjnych PZPR krążyła pogłoska o dwóch „wrzodach” na południu Polski: jeden to Albertówka, a drugi „Oazy” - które należy „puścić z dymem”.) - Góral ze Stasikówki, u którego mieszkali uczestnicy rekolekcji, stał się ofiarą podpalenia przez agentów SB. Spłonęła stodoła. - Pisał w liście okólnym Ks. Franciszek Blachnicki).
- Tadeusz nalegał, że koniecznie trzeba zobaczyć, co zostało z zabytkowego schroniska. - Jaka szkoda mówił, że nie ujrzymy już jego dawnej świetności.

Idąc pod górę w końcu zobaczyliśmy niedopaloną „Albertówkę”.
- Najpierw, nad całym wzgórzem, „sterczał” wysoko w niebo świerkowy krzyż z surowych belek, a obok jak namiot, stał sam dach spalonego budynku, pod nim poustawiano na ziemi niedopalone resztki różnych sprzętów: „Sunt lacrimae rerum”. - Nie wolno się wzruszać! – Nowy dom będzie większy i bardziej przystosowany do potrzeb... Współczucie i solidarność są też owocami cierpienia! - Któż się spodziewał, że wyjście na tak płaską górę może dodać nam ducha?!

Nie przywykłem do milczenia i chętnie starałem się wyzyskać każdą okazję do rozmowy. Muszę przyznać, że te „rozprawy” były na ogół dość zapalczywe! - W tak wielu sprawach się różnimy, właściwie co nas 7łączy?! Kto wie, może tylko pragnienie prawdy i potrzeba wypowiedzenia się, uwolnienia Słowa... Jakby trawił nas jakiś ogień od środka?! – Tym razem nosiłem w aktówce niewielką książkę, z krzyżem na okładce, pt.. „Głód pełni życia chrześcijańskiego. Jeszcze jej nie czytałem – to mój nowy nabytek. Sam tytuł „zainspirował” mnie do rozmowy na taki właśnie temat. Nie wypada tu streszczać książek, bo może ktoś więcej skorzysta czytając je. (nawet nie przyznałem się, że mam pod pachą odpowiednią lekturę). - W każdym razie nasze wnioski prowadziły do ewangelicznej prawdy, że tylko Jezus może zaspokoić nasz głód duchowy. Nie sfałszowany pokarm da nam wzrost. Dojrzałość uzyskamy wraz z wyzwoleniem od egoizmu, gdy będziemy zdolni do miłości i służby. „Jeżeli Bóg z nami, to któż przeciwko nam?!” – Po przeczytaniu wspomnianej książeczki byłem zaskoczy, bo kończyła się jak nasza rozmowa powyższym cytatem. A cała ta „rozprawa” przebiegała według scenariusza i cytatów jakby wyjętych z owej książki. Nie wiedziałem co o tym myśleć. Dobrze, że Tadeusz nie wiedział o niej (i nie znał jej treści), bo powiedziałby może coś takiego: „Naczytał się, a teraz mi wciska!” – Nie był całkiem przekonany moimi wywodami. - Może w duchu miał pełnić rolę „niewiernego” Tomasza?! - Czyżby naprawdę „był jakimś workiem treningowym w walce duchowej?!” – Czy to byłoby godziwe?! – Chyba tak. Przecież działałem w dobrej wierze. – Bez obłudy – podobnie jak i mój rozmówca. Zwykle potem zapraszał do swego domu i tam się „gościliśmy”. - Po spacerze apetyt dopisywał. - Tadeusz zwierzył mi się ze swego sukcesu finansowego. - Powiedział: „Dopiero, gdy mamy pięcioro dzieci, Pan Bóg dał nam odpowiednio duży dom i pobory.” Jest to nie kończąca się przygoda... Chwała Panu!

Brak komentarzy: