Życie nie jest po prostu nowelą, ale, z punktu widzenia filozofii, jest bytem w czasie.
A w
teologii żydowskiej i chrześcijańskiej, praktycznie w wierze i
nadziei, również poza czasem tj. w wieczności. Jest w nim coś
boskiego? Niecierpliwy czytelnik mógłby przerwać ten wywód, jako
śmieszny lub nie w porę: „Posłuchamy cię o tym innym razem”.
Dz 17,32b.
Bardziej życzliwi skróciliby wstęp dopingiem: do
rzeczy dziadku, do rzeczy!
W
sobotę, dawno niewidziany kolega Janek, którego spotkałem w
Krypnie zagadnął przy powitaniu: ciągle jeździsz rowerem, jakbym
nie miał w życiu nic innego do roboty.
(Nie wspomnę, że to
była nasza, być może ostatnia dłuższa rowerynka). Wcześniej Ks.
Józef, mój moderator i przyjaciel, podobnie zapytał: Co
robisz Romanie oprócz tego, że jeździsz rowerem? Zacząłem
się poważnie zastanawiać: Jaki sens miało moje długie,
dotychczasowe, życie? Czy jestem choć w części człowiekiem
spełnionym? Czy jest miejsce w tym życiu na święto plonów,
jakieś dożynki w sensie duchowym? Może jestem tylko nikomu już
teraz niepotrzebnym emerytem i kompletnym bankrutem życiowym? Wtedy
otrzymałem w nadziei pocieszenie:
„Wielkodusznie
postąpił Pan z nami:
staliśmy się radośni
Odmień nasz los, o Panie,
Jak strumienie w [ziemi] Negeb.
Którzy we łzach sieją,
Żąć będą w radości.
Postępują naprzód wśród płaczu,
Niosąc ziarno na zasiew;
Z powrotem przychodzą wśród radości
Przynosząc swoje snopy”. Ps 126(125), 3-6 (BT).
Widocznym owocem życia (małżeńskiego) są dzieci, a co z owocami niewidocznymi –duchowymi? Nasze i kolejne pokolenia przeminą! Bezpowrotnie?
Czy jest owoc życia, który nie przemija?
Ale jazda! Zachwycali się młodsi koledzy. Właśnie: jaka to jazda?
Może znasz jakiś aspekt filozoficzny roweru? Kiedy jesteś w ruchu zachowujesz równowagę i tracisz ją gdy się zatrzymasz. Nie możesz stać bez podparcia za długo; albo jedziesz do przodu, albo zsiadasz i na pobocze, bo ktoś szybciej jadący z tyłu mógłby się z tobą zderzyć.
Zatrzymuję się na wąskiej ścieżce i wszyscy jadący za mną muszą się zatrzymać. Spowoduję karambol, albo co innego? Jest tu analogia do życia? Ruch do dojrzałości <duchowej>, zastój lub regres; mamy, jak Jezus, czynić postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i ludzi. Por. Łk 2,52. Kryzys zastoju może się skończyć ożywieniem, lub przylgnięciem do różnych dóbr; w gorszym przypadku nawrotem do starych nawyków i nałogów.
-Dziadku teraz wiem dlaczego nie chciałeś zrezygnować z Ruchu Światło-Życie; słusznie! -Masz poczucie humoru, w twoim przypadku, życie nie jest nowelą, tylko bardzo długą rowerynką. Którą z przygód <rowerowych> zapamiętałeś jako wyjątkową z jakiegoś bardzo ważnego powodu? Czy poza rozrywką wiązały się z tym szczęściodajne wydarzenia? Młodzi ludzie - dzieci – (i inne stworzenia) czerpią radość z zabawy; w ten sposób uczą się życia. Rower to dziecinna zabawka? Pewien człowiek ze statusem twierdził, że to jest wielki obciach żeby ktoś taki jak ty jeździł rowerem, co innego samochód –powaga! Czy to cię nie krępowało i nie zawstydzało? – Bynajmniej! Wiem, w dzieciństwie nie miałeś roweru, jeździsz dopiero od 1974r.; czy w związku z tym miałeś dziecinne pragnienia? A jakże. Od 1965r. mam motocyklowe prawo jazdy i nie miałem motoru, ani samochodu, choć mogłem, nie pragnąłem mieć takich pojazdów. – To chętnie zapisaliby cię do partii zielonych.
Ksiądz prof. Czesław Gładczuk, kapelan KIKu i lider naszej grupy rowerowej miał przed seminarium skuter Osa, ale potem zdecydowanie przesiadł się na rower i przez całe życie nie kupił samochodu. Wspominałem ci kiedyś, że chciałem z nimi jeździć i właśnie od niego otrzymałem w prezencie rower turystyczny Albatros. –Klasa, piękny zielony metalik!
– To mogłeś bujać w obłokach; Albatros to wielki, wspaniały ptak!
- Nie za długo, bo bardzo szybko mi go ukradli. Już bez marzeń kupiłem drugi podobny. Moim dziecinnym pragnieniem był tandem.
– Zanim jeszcze dosiadłeś Albatrosa?
Chciałem, aby wszędzie towarzyszyła mi żona. Wyjaśnia to piosenka Urszuli Dudziak; pamiętam ją jako super przebój z naszych czasów studenckich:
Pójdę wszędzie z tobą
Nie zawaham się.
Pójdę wszędzie z tobą,
Aż tak kocham cię!
Przez pięć lat przechodziłem koło Gigantu (nie mówiono: obok Szpitala giganta, tylko po prostu: Gigantu). Kiedyś zobaczyłem parę młodych ludzi jak paradowali swoim, małym, czerwonym tandemem przed Gigantem. Pomyślałem, że to szczęśliwe małżeństwo, nie na osobnych rowerach, ale razem na jednym. Potem ich poznałem - byli rodzeństwem: brat trzymał kierownicę, za nim piszczała z radości jego siostra. Oddali mi swój tandem na przegląd techniczny i przez pewien czas nie przychodzili po odbiór zastrzegając wcześniej, że mogę nim trochę pojeździć. Spełniło się moje dziecinne marzenie o rowerze dla dwojga (małżonków). –I wtedy ruszyliście w tango? Jak namówiłeś żonę do takiego innego spaceru?
- Nawet ubogi krawczyk ma prawo do odrobiny szczęścia! Tak przekonywała swego tatę - mleczarza, jego córka żeby się zgodził na jej ślub z chłopcem, którego kocha i oboje dali sobie słowo. –Teraz już nie pamiętam czy to było na pożyczonym, czy już własnym, skonstruowanym przeze mnie. Miałem dwa tandemy własnej konstrukcji: jeden na torpedo, drugi na wolnobieg. Obu nie potrzebowaliśmy i wkrótce ten pierwszy dałem w prezencie małżonkom z Domowego Kościoła. Wcześniej otrzymałem od nich zimową kurtkę.
To radosne
wspomnienie związane z rowerem to runda honorowa wokół Gigantu.
Jeździliśmy z babcią Renią jak szalone dzieciaki podczas gęstego,
łagodnego, deszczu. W 1975 lub 76r., po procesji Bożego Ciała była
swoista
kontynuacja (procesji i) świętowania, czyli pierwsza nasza wspólna
rowerynka. Dla nas było to prawdziwe uniesienie duchowe.
Co
się potem stało z waszym tandemem?
Służył
nam dość długo. Żona nie była zachwycona
tylko rowerem; cieszyła się samą przygodą i spacerem. Pamiętam
jazdy po mieście. - Młodzi na nasz widok klaskali, takich
rowerów nie ma! -Wtedy był jeden taki
tandem? –Czy szukaliście poklasku?
-Nie, ale to też było
miłe. Jeździliśmy do Łubnik na imieninową kawę do Janka
Leończuka, który był nauczycielem akademickim, poetą, dyrektorem
Książnicy Podlaskiej i sołtysem. (Przyjaźniliśmy się z Nim
przez wiele lat). Jadąc na dłuższą trasę mieliśmy podwójną
lekcję: sportu i okazję do dziwnych przeżyć. Po drodze
rozmawialiśmy o współczesnym świecie i tragicznym końcu Sodomy i
Gomory. Wieczorem w czytaniach mszalnych wg kalendarza Słowa Bożego
księży Werbistów była przeznaczona na ten dzień zagłada Sodomy
i Gomory. (Ponadto Renia nauczyła się unosić
w powietrzu, kiedy ją bardzo bolała pupa).
Raz nam się zdarzyła mała awaria - jechałem po mieście z Renią,
a na nasz widok znów rozległy się oklaski. Zatrzymaliśmy się na
światłach, potem ruszyli z dwójki i oba koła się zósemkowały.
Więcej już nie chciała ze mną jeździć. -Naszą relację
zniszczył kryzys. Czasem jeszcze wypożyczałem tandem; jeździłem
też z Adamem, Irkiem, Johnem, Jurkiem, Tadkiem i Treworem. Potem z
żalem go sprzedałem. - Widziałem w TVP psychodramę Kabaretu
Moralnego Niepokoju ze scenką: Romuś chce
jeździć z żoną tandemem, naprawić z nią relację, ale ona nie
da się namówić; jaka szkoda! -A przecież
Ksiądz Jose Maniparambil napominał i mnie, abym ją miłosiernie
przygarnął i pocieszył. RK
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz