czwartek, czerwca 12, 2008

Szalom Jeruzalem


Lato w pełni. Minął półmetek wakacji: pierwszy i drugi turnus „Oazy” w Krościenku Nad Dunajcem już za nami. Znów powrót... Są rzeczy i sprawy, do których trudno wracać bez namysłu... Zmęczenie podróżą? Nie szkodzi – atrakcje turystyczne mogą wynagrodzić i to, że właśnie czeka mnie noc w poczekalni na Dworcu Wschodnim. Ostatni pociąg do Białegostoku właśnie odjechał, a następny dopiero po piątej rano... O nie tego jeszcze brakowało! Zabieram się najpierw do kolacji, to pozwoli mi odzyskać siły i opanować rozdrażnienie. Bar dworcowy czynny przez całą noc. Biorę kilka kanapek i herbatę – kawa potem – i czekam chwilę aż zwolni się jakieś miejsce przy marmurowym stole. Podróżni siedzą na wysokich wmontowanych w podłogę taboretach. W milczeniu „konsumują” i odchodzą...


W poczekalni na pierwszym piętrze jedni zdaje się czekają na poranne pociągi, a inni po prostu na nowy dzień. Pod ścianami na kaloryferach „kimają” jacyś starzy ludzie z tobołkami. Śpią siedząc, bądź leżąc na ławkach bezładnie porozrzucani, jak pokonani wojownicy... Niektórzy „czuwają” rozmawiając i kłócąc się, inni głośno chrapią. Ściska mnie w dołku. Mój stoicki spokój – może tylko stary nawyk tłumienia negatywnych uczuć... Mam lekturę ... Przecież nigdzie się nie spieszę; jeszcze wakacje! Jest wolne miejsce i dla mnie! Czytam i drzemię na przemian. Czy to przypadek, że razem oczekujemy poranka, a on i tak nas zaskoczy, chociaż każdego inaczej? Noc minęła, jaskrawe światło dnia, jak dobre życzenie bez słów, wtargnęło do poczekalni. Po chwili „pobojowisko” opustoszało przed porannym sprzątaniem. Chwała Panu za nowy dzień!


Na dole, w hollu głównym przy kasach uformowały się kolejki podróżnych. „Wiadoma rzecz stolica i każde słowo zbędne...” Przede mną jakiś mężczyzna po angielsku prosił o bilet do Wiednia. Kasjerka usiłowała wyjaśnić mu, że taki bilet trzeba kupić w Orbisie przy Brackiej, jeśli dobrze usłyszałem. Pomyślałem, że do odjazdu pociągu mam dwie godziny; odczułem nieodpartą potrzebę zajęcia się tym człowiekiem. Mogę podjechać z nim tramwajem na Bracką i potem jechać dalej, a mój czas nie będzie stracony. Podróżny bez wahania przystał na propozycję, abym był jego „nowym” przewodnikiem. Wsiedliśmy do najbliższego tramwaju jadącego przez Aleje Jerozolimskie. Myślałem, że mamy wysiąść w pobliżu pomnika Chopina, przy Nowym Świecie. Dopiero teraz zastanowił mnie „czerwony kolor”
[1] bluzy, plecaka i czapki mego „towarzysza”. Co mógł oznaczać ostry „strażacki” czerwony strój (nie pamiętam, czy spodnie też były czerwone)? Komunista, Bojownik Czerwonych Kmerów, czy innych brygad?! Co za domysły! Intuicja też na wakacjach?!

Orbis otworzą za kilka godzin. W hotelu młodzieżowym na Brackiej przechowalnia bagażu też była jeszcze nieczynna.(Nie wiem czy TEN MĘŻCZYZNA chciał zostawić tam swój plecak, czy odebrać inne bagaże. Domyśliłem się, że mieszkał (nocował) w tym hotelu). Postanowiliśmy obaj udać się gdzieś na śniadanie. Uśmiechnąłem się na myśl, że Przybysz i to „czerwony”, cokolwiek to oznacza daje mi szansę rozmowy ewangelicznej o Jezusie po angielsku. Idąc do baru Nowym Światem piechotą na Krakowskie Przedmieście mielibyśmy więcej czasu i mniej krępującą sytuację, aby swobodnie porozmawiać. (Czerwony kolor, – jaki alarm?) W praktyce znajdowałem coraz mniej „rzeczy oczywistych”. (Rozsądek nakazywał takt i ostrożność, ale taktyka skutecznej ewangelizacji polega na mówieniu o Jezusie wprost.) Zacząłem jak mnie uczono. Po kilku zdaniach wstępu rozmówca powiedział, że myśli inaczej, ale nie jest ateistą. Poprosiłem by to sprecyzował ( to nam ułatwi rozmowę). Powiedział, że jest Żydem i wraca z Izraela po rocznej pracy w kibucu
[2], aby nadal studiować biologię w Amsterdamie. Zamiast go uściskać powiedziałem pojednawczo, że zaprowadzę go do baru mlecznego, (który lubiłem jako student). Tam będą na pewno smaczne i „koszerne”[3] dania. Mimo braku doświadczenia nie zrezygnowałem z dalszej rozmowy... Mój rozmówca orientował się w temacie, bo stwierdził, że Jezusa ukrzyżowali Rzymianie. Na co odpaliłem, że odrzucając Go jako Mesjasza – Króla, Żydzi ściągnęli na siebie Jego krew – „krew jego na nas i na syny nasze”. (Por. Mt 27, 25). Młodzieniec zasmucił się. Nie powiedziałem mu wtedy, że Jezus przebaczył im (tj. Żydom i Rzymianom), gdyż dobrowolnie, z miłości oddał swe życie za braci i całą ludzkość, aby przywrócić nam życie wieczne. (Por. J 10, 16n).

Pamiętam jak ponad dziesięć lat temu mój promotor prof. Marek Fritzhand zaprosił mnie na konsultacje do swego mieszkania. Domyślałem się, że jest Żydem; lubiłem go i usiłowałem mu pomóc... (Choć wtedy nie bardzo wiedziałem w czym.) Przyniosłem mu wspaniałą książkę Romana Brandstaettera Jezus z Nazaretu. (-Tę powieść o Żydowskim Mesjaszu napisał Żyd mesjanista). Profesor odpowiedział szczerością za szczerość: „Roman Brandstaetter jest moim przyjacielem”. Chciałem zachęcić (Profesora), żeby też czytał Biblię. „Owszem, odpowiedział, czytam ją codziennie w oryginale”. Natychmiast zszedłem ze „swej ambonki” - takiej lekcji pokory mógł mi udzielić tylko Przyjaciel... Starszy Brat w wierze...


Po barowym „koszernym” śniadaniu szliśmy ze swymi plecakami dalej mało korzystając z komunikacji miejskiej, aby łatwiej i szczerze rozmawiać. (Postanowiłem wracać wieczorem - mój bilet był ważny do jutra). Zacząłem odkrywać i drugą stronę medalu: Najpierw On zaprowadził mnie do Żydowskiego Instytutu Historycznego, w pobliżu Placu Grzybowskiego, aby tam odszukać swoją genealogię, gdyż jego ojciec z rodziną wyemigrował z Polski, a konkretnie z Radzynia Podlaskiego. Mosheh (Mojżesz), tak miał na imię mój nowy znajomy, znalazł w parę minut swój rodowód, a potem obejrzeliśmy wystawę fotografii poświęconą historii Pawiaka, Getta i Powstania Warszawskiego. Byłem wstrząśnięty. Ten potworny koszmar to nie sen, a jednak potrzebujemy przebudzenia... Podczas spotkania z dyrektorem Instytutu Mosheh „wyspowiadał” go przy mnie: „Czy jesteś obrzezany?” „Czy jesz koszerne posiłki?” „Czy świętujesz SZABAT?” - Dyrektor skarżył się na hucpę gościa.


Po wyjściu stamtąd weszliśmy obaj na chwilę do jakiegoś kościółka. Potem szliśmy do Teatru Żydowskiego (niestety była przerwa urlopowa). Niedaleko stąd jest Synagoga.(Też zamknięta nie wiem dlaczego). Mosheh zaczął się śmiać; po chwili powiedział: „Żyd z katolikiem chodzą jak bliźniaki ...” Obok synagogi spotkaliśmy na podwórzu dwóch mężczyzn. Jeden z nich bezzębny, biednie ubrany i nietrzeźwy siedział na kamieniu; drugi go strofował, że SZABAT, a on nieprzygotowany. Ten drugi, to gospodarz domu przy ul. Twardej („Twerda syks”, jak sam nam powiedział). Zaprosił nas do mieszkania. Na odrzwiach była MEZUZA
[4]. Po chwili musiał zdać sprawę przed Mojżeszem ze swego prowadzenia się. (Czy jest obrzezany, jak traktuje koszer, czy jest praktykujący?) Mosheh jest prostolinijny jak Nehemiasz!

Test wypadł pomyślnie. Gospodarz ma przygotowany wcześniej posiłek szabatowy. – „Bobys” – gotowany bób mocno solony o smaku orzeszków ziemnych. Biało nakryty stół i świece; butelka żytniej (KOSZER).– Proponuje toast: SZALOM JERUZALEM, po czym nalewa trzy kieliszki. (Oni nakładają kipy: okrągłe czapeczki na czubek głowy, a ja lewą dłonią przykrywam czubek głowy). Patrząc na wschód ze łzami w oczach wznosimy toast: „SZALOM JERUZALEM!” Teraz czuję się syjonistą...


(Odtąd zachowuję całkowitą abstynencję od alkoholu...)


[1] „Kolor czerwony” – jakiś alarm? (W języku hebrajskim „CEWA ADOM” znaczy „ALARM!”)
[2] KIBUC – kolektywne gospodarstwo rolne w Izraelu
[3] KOSZER(NY) – zdatny, właściwy, nadający się; KASZRUT - przepisy żydowskie o ‘rytualnej czystości’.
[4] MEZUZA - zwój z cytatami z Biblii: Pwt 6,4-9; 11, 13-21; w rurce umocowanej do odrzwi u wierzących Żydów.

Brak komentarzy: