czwartek, czerwca 12, 2008

Pragnienie Mojżesza


„Thank You!” „TODA RABA!” „Dziękujemy!” Moshe wychodząc dotyka prawą dłonią MEZUZĘ, a po nim ja i Gospodarz; smutno uśmiecha się do nas na pożegnanie patrząc to na nas, to w przestrzeń ponad naszymi głowami, jakby chciał dobrze zapamiętać (nasze) twarze. Jeszcze raz ogarniamy gościnny dom i gospodarza „lustrującym” spojrzeniem. Mosheh wyjmuje kamerę.- „Można?” W skupieniu pstryk, pstryk i odchodzimy. -Już z pewnej odległości, patrząc na obite tynki i popękane szyby kamienicy, pyta: „Dobrze ci tutaj?” – „Bardzo dobrze!” –„A co zrobisz, gdy to się po trochu zacznie walić... - Remont?!” - „Wyjadę, BEHUC” (za granicę) – odpowiada.– „A może jednak remont?!” Droczy się Mosheh.


Mijamy stragany z kwiatami. Mosheh wyjmuje kamerę – „fotka z kwiaciarką”. Po co mu to – zastanawiam się, ale on jakby czytał w myślach mówi: „Te stragany wzbudzają we mnie mieszane uczucia – podziw i prawie zazdrość. Chciałbym mieć taki stragan z pięknymi kwiatami. Czy mógłbym tu sprzedawać kwiaty?” „Mógłbyś, możesz mieć nawet kwiaciarnię, jak nasza znana piosenkarka w pobliżu Marszałkowskiej” – odpowiadam bez namysłu. (Nie miałem wtedy pojęcia jak traktowano wtedy „prywaciarzy”. Byli postrzegani niemal jako „wrogowie socjalizmu”. Własność prywatna – rodzinna jest podobna do każdej innej formy własności „społecznej”, dziwne, że była zaledwie tolerowana przez komunistyczne państwo).
Mosheh studiuje biologię i marzy o drobnym handlu... Mijamy następne stragany – warzywa, owoce i różne drobiazgi. Wszystko aż cieszy oko. - Ekscytujące... Normalne...

Kupujemy czarne jagody; bardzo dorodne i dojrzałe. Siadamy w pobliżu fontanny.
Ogarnia nas świeży, orzeźwiający, wilgotny chłód. Na placu pełno przechodniów i gołębi... Jagody wyjątkowo soczyste i smaczne. (W milczeniu wycieramy dłonie w papierowe puste torebki i szukamy w pobliżu kosza.) - Mosheh lekko unosi uwolnione ręce i pokazuje mi czerwone od soku jagód dłonie – „Blood of Jesus!” (Krew Jezusa) – Mówi ze smutkiem. Ja wykonuję podobny gest i pokazuję mu swoje dłonie. - Przemknęło mi przez myśl, że jest to jakby ilustracją do pewnego tekstu z Listu do Rzymian: „Bo nie ma tu różnicy: wszyscy bowiem zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej, a dostępują usprawiedliwienia darmo, z Jego łaski, przez odkupienie które jest w Chrystusie Jezusie. Jego to ustanowił Bóg narzędziem przebłagania przez wiarę mocą Jego krwi.” Rz 3,22-25 - Solidarni w grzechu?! - Winni... (Por. Rz 3, 9-20).


„Czy są jeszcze Żydzi w Warszawie? Czy są jeszcze jacyś żyjący ‘ziomale’ –bracia?” – Pyta z ożywieniem Gość. Nie bardzo wiem czy to pytanie retoryczne. Mosheh ni to do mnie ni to do siebie mruczy: „Trzeba zobaczyć w książce telefonicznej”. Przyśpieszamy i podchodzimy do budki telefonicznej. (Jest bardzo porwana książka telefoniczna, teraz potrzebne nam monety lub żetony). Mosheh czyta po kolei nazwiska, nie ma pewności. „Możesz mi pomóc?” – Zgadujemy kto może być Żydem. (To nie takie proste; wielu Polaków ma „nie-słowiańskie” nazwiska, a mniejszości narodowe i cudzoziemcy bardzo często posługują się zmienionymi „spolszczonymi” nazwiskami; zasymilowali się...)


Nagle uderzyła mnie myśl, której kontekstu nie rozumiałem. „(...) Ratujcie się spośród tego przewrotnego pokolenia!” Dz 2,40 - Kogo naprawdę szukamy?! Gdzie jest bezpieczna kryjówka? Czy mamy kogoś zdekonspirować, czy ratować? To przecież nie to samo!
Co robić dalej? Po kilku próbach bez skutku rezygnujemy z tego „obywatelskiego śledztwa”.

Z Marszałkowskiej przez Zgodę i Bracką idziemy niewiele mówiąc jak zwiadowcy... Rozglądamy się. Na niektórych kamienicach są jakieś stare tablice, które Mosheh bacznie ogląda, wyjmuje kamerę, pstryk, pstryk i „Go on!” Idziemy w stronę Łazienek; chciałby zobaczyć Pałac Łazienkowski, a po drodze mieszka, zdaje się, mój kolega z czasu studiów, który jest Żydem. Odwiedzimy go, jeśli jeszcze tam mieszka. – Niestety...


Przed Placem Trzech Krzyży widzę jakiś bar. Jest późne popołudnie; nie jedliśmy obiadu. – „Are you hungry or thirsty?” („Czy jesteś głodny lub spragniony?”) – pytam w momencie, gdy i towarzysz go zauważył. – „I’m hungry of Jersus, I’m thirsty of Jesus!” (Jestem głodny Jezusa, pragnę Jezusa!”) – Odpowiada Mosheh. Idziemy dalej.- W jego oczach jest żar i smutek; raczej tęsknota... Trochę pogwizduje; to jakby próba, a potem po cichu śpiewa. - Wytężam słuch i uwagę... Mogłoby to być coś takiego:


„KEAJAL TAAROG AL-AFIKE-MAIM, KEN NAFSHI TAAROG ELEICHA ELOHIM“
[1]
- Może to był tylko śpiew jego duszy?! - Tak przeszliśmy Plac Trzech Krzyży...

Idąc w stronę Łazienek obaj czujemy się ożywieni. Nie odczuwam zmęczenia nieprzespanej nocy, ani skwaru bardzo pogodnego dnia. Stopniowo, nie wiem, czemu, ogarnia mnie radość. Udzielił mi się nastrój do śpiewu. Trochę z podziękowaniem za razem spędzony czas, a bardziej na pożegnanie proponuję towarzyszowi wspólny śpiew. Mosheh się zgadza, ale czy to wykonalne; co możemy razem zaśpiewać?!
- „I’ll teach you a new song, will you?” (Chcesz, nauczę Cię nowej pieśni?!”)
- Właściwie, kto kogo miałby uczyć tej „nowej” pieśni? Mam na myśli pieśń „oazową” – pewnie z jakiegoś śpiewnika ks. Franciszka Blachnickiego. „HEVENU SHALOM ALEHEM!”
– Na tę propozycję wyraźnie się ucieszył. Podałem melodię i po chwili zaczęliśmy śpiewać:

HEVENU SHALOM ALEHEM! HEVENU SHALOM ALEHEM! HEVENU SHALOM ALEHEM!
HEVENU SHALOM, SHALOM, SHALOM ALEHEM.

Et pax sit semper nobiscum! Et pax sit semper nobiscum! Et pax sit semper nobiscum!
HEVENU SHALOM, SHALOM, SHALOM ALEHEM.

E sia la pace con noi! E sia la pace con noi! E sia la pace con noi!
HEVENU SHALOM, SHALOM, SHALOM ALEHEM.

Et la paix soi avec nous! Et la paix soi avec nous! Et la paix soi avec nous!
HEVENU SHALOM, SHALOM, SHALOM ALEHEM.

And the peace be with us! And the peace be with us! And the peace be with us!
HEVENU SHALOM, SHALOM, SHALOM ALEHEM.

Und sei der Friede mit uns! Und sei der Friede mit uns! Und sei der Friede mit uns!
HEVENU SHALOM, SHALOM, SHALOM ALEHEM.

A mir wsiegda budiet s nami! A mir wsiegda budiet s nami! A mir wsiegda budiet s nami!
HEVENU SHALOM, SHALOM, SHALOM ALEHEM.

A pokój niech będzie z nami! A pokój niech będzie z nami! A pokój niech będzie z nami!
HEVENU SHALOM, SHALOM, SHALOM ALEHEM.

Śpiewaliśmy i maszerowali jak po kielichu… Dobrze, że nie było w pobliżu milicji, bo moglibyśmy mieć kłopoty…(Nie zamierzałem z kolegą zwiedzać dziś Pałacu Łazienkowskiego).


Spoglądam na zegarek i jak nieproszony, niespodziewany milicjant zjawia się myśl o bliskiej godzinie odjazdu mojego pociągu do Białegostoku. Pojawia się i druga, bardziej pogodna myśl: „Ta nasza wspólna droga po Warszawie jest właściwie „drogą wzwyż”, czymś jak „ALIJA” ( – repatriacja, powrót, nawrócenie, wstępowanie wzwyż, wzrost duchowy). Uśmiecham się. – „Excuse me...” Mosheh wyjmuje coś z saszetki i podchodzi bliżej stając naprzeciw. -„This is to remind of our meeting.” (To na pamiątkę naszego spotkania). Dyskretnie wręcza mi banknot: 5 lirów. (Emitowany w Izraelu w 1973R). Opisany po hebrajsku, arabsku i angielsku. Po jednej stronie jest portret pani premier Goldy Meir, po drugiej zdaje się ściana z owczą bramą. I niewyraźny napis długopisem: Castello de Pieredea Viena. Pewne chodzi o zamek w Wiedniu? Dowód na to, że Mosheh naprawdę zmierza do Wiednia? Próbuję zaprotestować: żadnej zapłaty! Mosheh jeszcze raz zapewnia mnie, że to na pamiątkę. (Znalazł sposób: „Szanujmy się jak bracia...”)
Chciałoby się powiedzieć: „To prawdziwy Izraelita, w którym nie ma podstępu.”(Por. J 1, 47) - „Do widzenia! See You later!” – “SZALOM, LEHITRAOT!”


Listy prawdopodobnie nie będą na czasie... Studencki adres w Amsterdamie też dawno nieaktualny... Nie wykluczone jednak, jeśli taka jest wola Boża, Mosheh przeczyta kiedyś ten szkic, a może się spotkamy na jakiejś górskiej drodze?!...


[1] „Jak jeleń pragnie ze strumienia wody, tak dusza moja pragnie Ciebie, Boże!” – por. Ps 42, 2

Brak komentarzy: